Co ukrywała przed światem Violetta Villas?

Występowała na najlepszych scenach Las Vegas, Paryża i Nowego Jorku, a po szarej PRL-owskiej Warszawie woziła się białym mercedesem, ubrana w futro z norek. Zachwycała seksapilem, ekstrawaganckimi sukniami, imponującą fryzurą i głosem prosto z nieba. Mężczyźni padali jej do stóp, kobiety płakały na jej koncertach. Zmarła w nędzy i samotności. Poznaj nieznane fakty z życia Violetty Villas, opisane w książce „Villas” Jerzego Danilewicza i Izy Michalewicz.

Nieco zapomniana dziś Violetta Villas, lata temu była bez dwóch zdań największą diwą polskiej muzyki. Diwą w pełnym tego słowa znaczeniu: piękną, utalentowaną, ale też rozkapryszoną i egoistyczną. Przez dwie dekady zdołała wypracować sobie sceniczny image, za który jedna połowa kraju ją kochała do szaleństwa, druga zaś nienawidziła. I jak to często z wybitnymi indywidualnościami bywa, spotykała się z niezrozumieniem, zazdrością i odrzuceniem, ale jak się okazuje - często nie bez powodu. W książce "Villas" znajdujemy cały talerz smakowitych kąsków na temat życia Czesławy Gospodarek (bo tak naprawdę nazywała się Villas), z których spora ilość jest mocno pikantna i... kontrowersyjna.

Szara, PRL-owska Polska. Koniec lat 60. Violetta Villas powraca tryumfalnie do ojczyzny po kilku sezonach występów w Las Vegas. Po Warszawie jeździ samochodem, za którym wszyscy się oglądają, na scenę zakłada suknie od projektantów, nosi bujne fryzury, sztuczne rzęsy i przesadzone makijaże. Jej występy wypełniają po brzegi ogromne sale, a po koncertach ludzie godzinami czekają w kolejkach tylko po to, aby spojrzeć z bliska na diwę. Villas jest w tamtym okresie u szczytu swojej kariery. Jej fenomenalny, czterooktawowy głos wywołuje w fanach łzy i skrajne emocje. To kolorowy ptak, który wyróżnia się na tle biednej, siermiężnej szarości znad Wisły.

Już od dzieciństwa Villas prezentowała się jako ekscentryczna artystka pełną gębą. Zamiast na krzesłach, siadała na stole. Do szkoły ubierała się w grube futra, które pozostały z nią niczym wierni towarzysze aż do starości. Marzyła o wielkiej karierze, podróżach, życiu jak w bajce. W wieku szesnastu lat wyszła za mąż (legenda mówi, że zmuszona przez ojca), dwa lata później urodziła swojego jedynego syna Krzysztofa, by już po chwili zostawić rodzinę i uciec do Poznania, aby rozpocząć naukę w szkole muzycznej. Taka pozostała do końca - kariera zawsze była dla niej ważniejsza niż ludzie, nawet ci najbliżsi.

W latach 60. i 70. gościły ją najlepsze sceny świata - w Paryżu, Nowym Jorku, Las Vegas... Występowała ramię w ramię z Frankiem Sinatrą, Barbarą Streisand czy Earthą Kitt. Prawdopodobnie świat poznał się na Violetcie Villas wcześniej, niż Polska. Ale ten zagraniczny sukces przypłaciła też uzależnieniami. Autorzy książki nie udzielają jednoznacznej odpowiedzi, co zażywała diwa. Zagraniczne tempo pracy, stres i ogromna presja powodowały, że w amerykańskim świecie rozrywki właściwie nikt nie funkcjonował bez wspomagania. Villas przywiozła je ze sobą do Polski, co prawdopodobnie było jedną z przyczyn jej późniejszego tragicznego upadku.

Dla kariery była w stanie zrobić wszystko, na przykład... zgodzić się na współpracę jako kontakt informacyjny SB o pseudonimie Gabriella. Villas została "zaproszona" do kooperacji ze służbami wywiadowczymi podczas swojego amerykańskiego okresu. Liczyła na to, że w zamian otrzyma paszport wielokrotnego wjazdu do Stanów Zjednoczonych. Oczywiście nic takiego nie nastąpiło, a ostatecznie - jak wynika z zachowanych notatek SB - Villas w zasadzie do niczego się nigdy służbom nie przydała. Współpraca jednak pozostawiła plamę na jej życiorysie, a także pamiątkę w postaci mani prześladowczej (przez lata twierdziła, że jest podsłuchiwana i obserwowana) z którą artystka zmagała się w późniejszym okresie.

Czesława Gospodarek, która szczyciła się znajomościami i otarła się o światową sławę zmarła właściwie w nędzy. Diwa od początku kariery miała niefrasobliwy stosunek do pieniędzy - to, co zarobiła, wydawała właściwie na bieżąco na luksusowe życie na miarę światowej gwiazdy. Masę pieniędzy straciła na giełdzie. Kiedy pod koniec kariery otworzyła schronisko dla zwierząt (których było u niej w domu ponad dwieście!), musiała wydawać ogromne pieniądze na jego utrzymanie. W 2006 roku schronisko zostanie jej odebrane, a sama Villas trafi do szpitala psychiatrycznego, ale finansowo nie podniesie się już nigdy. Umrze biedna i otoczona właściwie tylko swoją opiekunką Elżbietą Budzyńską, która zresztą później stanie przed sądem oskarżona m.in. o znęcanie się nad gwiazdą.

Nie każdy zdaje sobie sprawę, że polska scena miała gwiazdę, której tak naprawdę nie potrafiła należycie docenić i wykorzystać jej potencjału. Niektórzy twierdzą, że nie znalazł się nikt, kto byłby w stanie ogarnąć należycie jej bujną osobowość. Prawda jest jednak taka, że Violetta Villas kochała tylko jedną osobę - siebie, miała też wizję swojej kariery i życia, do której nie dopuszczała innych. Swoim trudnym i nieprzewidywalnym charakterem zniechęcała do pomocy i zamykała się na ludzi, którzy byliby w stanie zmienić bieg jej kariery. Zmarła tragicznie, ale ten koniec jest też częścią jej legendy. Ludzie przecież podobno wynoszą innych na piedestał często po to, aby zobaczyć ich upadek z samego szczytu.

Książkę "Villas" możesz kupić TUTAJ

.
Polecamy