Reklama
Reklama

Andrzej Grabarczyk: To był szok, że to się nam przydarzyło

Andrzej Grabarczyk (64 l.) od lat wciela się w rolę Jerzego Chojnickiego w serialu "Klan". Prywatnie to oddany mąż, ojciec i dziadek. Wiadomość o tym, że jego wnuczka Lenka urodzi się z zespołem Downa, była dla niego szokiem.

Pan ma duszę rockmana.

Andrzej Grabarczyk: - Moja mama Krystyna kochała rocka i polski bit. Gdy miałem 7 lat, po raz pierwszy zabrała mnie na koncert Czerwono-Czarnych do Hali Parkowej w Katowicach. Pamiętam go do dziś. Tata kochał motocykle, ale przede wszystkim teatr. Zresztą... oboje byli związani ze sceną, bo mama była kierownikiem sekretariatu w teatrze i prawą ręką dyrektora. W takiej atmosferze wyrastałem. W liceum zakochałem się w rocku. W latach 1968-70 wyrastała masa progresywnych muzyków, ale przede wszystkim heavy metal.

Reklama

Jak nazywał się zespół, w którym pan grał na perkusji?

- Nie mieliśmy nazwy. Byliśmy po prostu grupą osiedlowych chłopaków, którzy spotykali się, by pograć. Dorabialiśmy na studniówkach, szkolnych imprezach.

Muzykiem pan nie został...

- Nie, ale chciałem. W liceum zdawałem nawet do wieczorowej szkoły muzycznej na perkusję, Oblałem. Ale ze mną oblał też Bogdan Kisiel, późniejszy basista Anny Jantar, i Anthimos Apostolis, późniejszy filar zespołu SBB. Razem zakładaliśmy nasz zespół i razem nie zdaliśmy do tej szkoły. Oni zostali przy muzyce, ja poszedłem na studia zootechniczne.

I to tam poznał pan swoją żonę.

- Wychodziłem z sali egzaminacyjnej, a Zosia wchodziła. Pomyślałem: "fajna dziewczyna". I tyle. A potem znów na siebie wpadliśmy, w barze "Dukat" w Olsztynie. Od słowa do słowa i okazało się, że jutro wraca do domu do Starogardu Gdańskiego. Ja miałem jechać do Sopotu, pojechaliśmy więc tym samym pociągiem. Potem okazało się, że miała być swatką. Koniecznie chciała mnie skojarzyć ze swoją koleżanką. Ale życie pisze różne scenariusze. W 1972 roku byliśmy już parą.

Taka miłość się nie zdarza.

- Zdarza. Nas od początku dużo łączyło. Uwielbialiśmy i nadal uwielbiamy spędzać tak samo czas. W młodości trochę pojeździliśmy autostopem, pomieszkaliśmy w dziczy w namiotach. Do tej pory, bardziej od hoteli, wolimy przyczepy kempingowe. Kochamy Mazury, kochamy chodzić na grzyby, łowić ryby...

Jaka jest prywatnie?

- Otwarta, impulsywna, potrafi inspirować, angażować się. Przeszła chrzest bojowy wiele razy. Gdy wyjechałem do Warszawy na studia aktorskie, potem dostałem angaż w teatrze Komedia, ona mieszkała z naszym małym synem w Starogardzie Gdańskim. Byliśmy małżeństwem na odległość. Przyjechała po dwóch latach, gdy dostałem mieszkanie. A dostałem je, bo obroniłem dyplom z wysoką oceną. W tamtym okresie za taki czyn wiceprezydent Warszawy nagradzał studentów przydziałem na własne M. Do tego mieszkania na Ursynowie wnieśliśmy jedynie materac. Reszty dorabialiśmy się powoli. Od początku też ustaliliśmy, że ja będę zarabiał, a żona zajmie się dzieckiem. Nie mieliśmy rodziny w Warszawie, nie chcieliśmy niani do pomocy. Zosia stworzyła ten dom, ciepło, bezpieczeństwo.

Wychowywał pan syna tak jak ojciec pana?

- Mój ojciec, jak byłem mały, bardzo dużo pracował. Grał w teatrze, prowadził amatorskie zespoły, konferansjerki. Jak wychodziłem do szkoły, on jeszcze spał, a jak wracałem to go nie było. Spotykaliśmy się w niedzielę. Pamiętam taki obrazek. Budzę się rano i pędzę do rodziców na tapczan w dużym pokoju. I tak we trójkę sobie leżymy, opowiadając o różnych rzeczach. Te niedzielne tapczany to były rytuały. I wakacje to też był ojciec, z którym łowiliśmy ryby, zbieraliśmy grzyby. Z moim synem Bartkiem zawsze dużo rozmawialiśmy i wciąż rozmawiamy - o świecie, o historii, muzyce. Gdy miał 15 lat, powiedział: "Tata, jak ja się cieszę, że u nas w domu jest grana ciężka muzyka, że ja wyrosłem w tej muzyce". Dziś na perkusji gra lepiej ode mnie. Mądrość polega na właściwym ukierunkowaniu, żeby dziecko myślało, że tak wyszło. Jesteśmy ze sobą i dla siebie.

Podobno chodzicie razem na koncerty?

- Tak. Dziś to fajny, mądry człowiek, podobny bardziej do mnie, z duszą artysty. Ma własną firmę postprodukcyjną. Parę lat temu na urodziny sprawił mi niezwykły prezent. Dostałem motocykl, o którym marzyłem, gdy byłem młody. Najpierw przyniósł mi do domu szybę. Pomyślałem: "o będę miał do junaka", motoru z 1964 r. A syn powiedział, że druga część prezentu jest na podwórku. I to był wymarzony Harley.

Ale syn nie chce się pokazywać ze znanym ojcem?

- Ja w ogóle nie lubię się pokazywać publicznie. Nie interesują mnie imprezy, ścianki, skandale. Wolę pojechać na ryby, spędzić czas z wnukami u nas w domu, albo na działce na Mazurach. W czerwcu urodził mi się trzeci - Maks, więc mam teraz troje pociech, bo jest jeszcze Maja i Lena.

Co wnuczki mówią o panu?

- Chyba mnie lubią (śmiech). Tak jak mówi Lena, jak widzi mnie na ekranie: "Bo dziadek to jest taki inny dziadek". Bo nie każdy może pooglądać dziadka w telewizji.

Lenka urodziła się z zespołem Downa.

- Na początku to był szok, że to się nam przydarzyło. Potem stwierdziliśmy, że my na ten temat nic nie wiemy. Zaczęliśmy więc szukać wiedzy. I dziś wiemy, jak z nią postępować. Gdy np. nie chce iść do szkoły, ja stosuję terapię śmiechem. Gdy uporczywie mówi: "Nie!", odpowiadam: "Nie, tak, nie nie, tak, tak, tak, nie". Ją to zaczyna bawić i w końcu mówi: "No dobra". Lena teraz pięknie koloruje, kiedyś tego nie potrafiła. Ma swoje powiedzenia, bawi nas i wzrusza.

Gdzie się uczy?

- Chodzi do państwowej integracyjnej szkoły podstawowej we wsi Łajski pod Legionowem. Dyrekcja i cały zespół wymyślają niestworzone rzeczy, by dzieci dobrze się tam czuły. Dzień zaczyna się od tego, że uczniowie spotykają się na korytarzu i przy akompaniamencie fortepianu wspólnie śpiewają kilka piosenek. I dopiero potem, w tym radosnym nastroju, idą się uczyć. nn Dziś chyba więcej jest takich szkół, stowarzyszeń... Ale dużo mówi się przede wszystkim o dzieciach, a mniej o dorosłych z zespołem Downa - gdzie mogą pracować, mieszkać. Działam teraz w stowarzyszeniu "Sztuka włączania". Mamy pomysł, by stworzyć dla tych dorosłych niepełnosprawnych zakład pracy. Myśleliśmy też o domu, w którym mogliby mieszkać po śmierci rodziców. Ale na to potrzeba ludzi, którzy chcieliby się zaangażować. Bo pieniądze zawsze się znajdą. Ten projekt to jest moje marzenie. Chciałbym je zrealizować. Wierzę, że się uda.

A co chciałby pan zrealizować tak całkiem prywatnie?

- Chciałbym z żoną, aby naszym dzieciom dobrze się wiodło. Bo jak im się wiedzie, to rodzice są szczęśliwi. Niedługo syn zaczyna budować dom, więc szykujemy się do tego projektu. Chciałbym też, aby zdrowie było.

A plany koncertowe są?

- Ozzy Osbourne w 2018 r.

Rozmawiała: Aleksandra Jarosz

***

Zobacz więcej materiałów:

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Andrzej Grabarczyk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy