Reklama
Reklama

Andrzej Seweryn: Uczono mnie, by nie być obojętnym!

W kwietniu świętował 70. urodziny, ale nie myśli o przejściu na emeryturę. Do działania mobilizuje go sporo młodsza, piąta już żona!

Choć miał burzliwe życie osobiste, niczego nie żałuje. Andrzej Seweryn nigdy nie przywiązywał dużej wagi do wartości materialnych, nie inwestował w domy, nie szpanował drogimi samochodami. Aktor znany jest również ze swojej ogromnej miłości do kobiet. We wrześniu 2015 roku w polskiej ambasadzie w Rzymie poślubił Katarzynę Kubacką (48 l.). To piąta żona aktora. Wcześniej były nimi: działaczka opozycyjna Bogusława Blajfer oraz aktoki – Krystyna Janda, Laurence Bourdil i Mireille Maalouf. Jest dumny przede wszystkim z trójki swoich dzieci.

Reklama

Przyszedł pan na świat w Niemczech...

- Tam w czasie wojny poznali się moi rodzice wywiezieni na roboty. Ojciec pochodził w Warszawy z inteligenckiej rodziny. Mama była chłopką z kieleckiego. Wychowywana przez ciotkę nie pamięta swoich rodziców. Nie wiem więc nic o dziadkach. 

Jestem w pewnym sensie ofiarą wojny. Mama po powrocie z Niemiec kontynuowała naukę pisania i czytania.

W domu się nie przelewało?

- To były trudne czasy. Jestem z biednej rodziny. Nie mieliśmy dworku, nigdy nie dostałem niczego w spadku. Z siostrą na wszystko musieliśmy zapracować sami. Mieszkaliśmy w jednopokojowym mieszkaniu przy ulicy Suzina na warszawskim Żoliborzu. Mama przebywa tam do dzisiaj.

Jak wspomina pan swoje dzieciństwo?

- To był piękny, radosny okres. Bawiliśmy się na żoliborskich podwórkach. Należałem do tzw. walterowskiego harcerstwa. To była komunistyczna utopijna szkoła. Żyliśmy złudzeniami. I, jak się potem okazało, również kłamstwami. Do harcerstwa wciągnął mnie Feliks Kuroń, brat Jacka. Dużo im zawdzięczam. Współtworzyli mnie. 

Kiedy ujawnił się pana talent aktorski?

- Na obozach harcerskich występowałem podczas ognisk, zabaw. W szkole na akademiach robiłem przedstawienia, śpiewałem, tańczyłem, grałem, opowiadałem. Ale dopiero w jedenastej klasie postanowiłem zdawać do szkoły teatralnej. W 1968 roku inicjuje Pan protest w związku ze zdjęciem ze sceny Teatru Narodowego „Dziadów”...Tego mnie nauczono , by nie być obojętnym. Wpajano mi miłość do ludzi, pokazywano, jak pomagać innym. Za organizowanie protestów i rozpowszechnianie ulotek przeciw inwazji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji trafiłem do aresztu. Potem na cztery miesiące do więzienia. Wyszedłem na mocy amnestii.

W 1980 roku wyjechał pan do Francji, by zagrać w sztuce Witkacego i został tam 33 lata.

- Kiedy wyjeżdżałem, nie spodziewałem się, że w Paryżu spędzę tyle czasu. W Polsce wybuchł stan wojenny. Nie mogłem wracać. Nie załamało mnie to. W moim życiu osobistym zaszły duż zmiany. W Paryżu z początku mieszkałem kątem u znajomych. Często się przeprowadzałem. 

A potem został pan jednym z trzech cudzoziemców zatrudnionych w Comédie-Française. Był pan rozpoznawany na paryskiej ulicy?

- Zdarzało się, ale nie tak często jak w Polsce. Nie odcinałem się od Polonii. Starałem się krzewić kulturę polską we Francji. W katedrach prezentowałem po francusku i po polsku „Tryptyk rzymski”, poemat Jana Pawła II. Brałem udział w spotkaniach w bibliotece polskiej w Paryżu, w polskich szkołach.

A czy wiara ma duże znaczenie w Pana życiu?

- Odgrywa podstawową rolę. Jest źródłem bardzo ważnych dla mnie wartości.

Cieszył się pan, że córka Maria poszła w Pana ślady?

- To zawód, którego należy unikać. Na świecie są tysiące bezrobotnych aktorów. Ale nie protestowałem. Za bardzo szanuję Marię, żeby podważać jej decyzje. Okazało się, że wybór był słuszny. Dziś jest wspaniałą aktorką. Kiedy mieszkałem we Francji, zawsze przyjeżdżała do mnie na wakacje. Wspaniałą aktorką jest także jej mama, Krystyna Janda. Zawsze podziwiałem talent żony. Kiedy braliśmy ślub, Krysia była jeszcze studentką. Ja już skończyłem szkołę. Do dziś łączy nas serdeczna relacja.

A czy pana synowie, którzy urodzili się we Francji, mówią po polsku?

- Starszy Yann bardzo dobrze. W wieku 29 lat zdał do łódzkiej Filmówki na wydział operatorski i teraz kończy studia. Maximilien nie mówi po polsku. Mieszka we Francji, jest aktorem. Moje dzieci to, co mają, zawdzięczają sobie, swojej ciężkiej pracy. 6 lat temu wrócił Pan do kraju i jest dyrektorem Teatru Polskiego w Warszawie. 

Znajduje Pan czas dla wnuków? 

- W teatrze dużo się dzieje. Obchodzimy rocznicę chrztu Polski, czytając Biblię. Mimo że jestem bardzo zapracowany, znajduję coraz więcej czasu dla moich najbliższych. Mam dwie wnuczki i wnuka. Poza tym jestem na wszystkich premierach Marysi. Córka z kolei przychodzi na moje spektakle. Synowie, kiedy są w Warszawie, też przychodzą do teatru. Dużo rozmawiamy na tematy zawodowe. Jeśli mnie proszą o wskazówki, to chętnie udzielam im rad. Ale nie muszę zawsze mieć racji.





Rozmawiała: Patrycja Gruszyńska- Ruman



Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Andrzej Seweryn
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy