Reklama
Reklama

Anna Dymna: Nic mi nie zabierze mojej wiary

Dotknęło ją wiele tragedii, ale nie straciła radości życia. Potrafi cieszyć się drobiazgami - nauczyli ją tego rodzice oraz podopieczni fundacji. Nie boi się śmierci, bo - jak mówi - była już po "drugiej stronie". "To wcale nie było takie straszne. Nic mnie nie bolało. Musi tam być fajnie" - zapewnia Anna Dymna (68 l.).

Jak się pani czuje?

Anna Dymna: - Fantastycznie! Jak widać, prawda? Wstałam rano i po półgodzinnej gimnastyce na kocyku znów ruszyłam z energią przed siebie. Cały czas jednak gdzieś czytam, że z moim zdrowiem tragicznie, że wróciłam do papierosów. A gdyby rzeczywiście tak było, to nie mogłabym intensywnie pracować. Swoją drogą mam już 68 lat. W tym wieku każdy na coś choruje.

Z tymi papierosami i alkoholem to też nieprawda?

- Nie ma sensu dementować na siłę. Niektórzy i tak wiedzą lepiej, więcej i dokładniej, niż ja sama. Fakt, że kiedyś wróciłam do palenia, ale to już przeszłość. A pić nie mam kiedy, bo od świtu do nocy jeżdżę autem i robię różne ciekawe rzeczy. Nie mam teraz żadnych nałogów. No, prawie żadnych... poza pracą i miłością do moich podopiecznych.

Reklama

Ponoć miłość jest w życiu najważniejsza.

- Tak. "Jest wszystkim, co istnieje" - pisała Emily Dickinson. Wiem to na pewno. I nawet to, że jest silniejsza niż śmierć, choć kiedyś tego nie rozumiałam. Szekspir miał rację, pisząc o tym. Mój pierwszy mąż, Wiesław Dymny, nie żyje już 42 lata, ale ta miłość się nie skończyła. To energia, która cały czas daje mi napęd i siły do życia. Największy skarb, jaki możemy dostać.

Dużo pani pracuje. Czy w tym pędzie jest jeszcze czas dla rodziny?

- Znam swoje priorytety, więc na wszystko znajduję czas. Z mężem codziennie razem jemy śniadania. To nasze święte chwile - na wymianę poglądów, omówienie planów, sprzeczki. Ja gotuję paróweczki, jajeczka na miękko, a on, słysząc, że krzątam się po kuchni, przychodzi i zaczyna mi pomagać. Kroi chleb, robi kawę, karmi nasze mruczące sierściuszki (a mamy już trzy). To rytuał porządkujący życie. Z synem spotykam się znacznie rzadziej. On ma już własny świat, od dawna mieszka samodzielnie. Nie mamy dla siebie czasu każdego dnia. Pilnuję, by nie być namolną mamuśką, która zamęcza jedynaka telefonami, przymusowymi obiadkami. Przecież on buduje życie, ma swoje pasje, miłość. A ja ciągle gdzieś biegam i to normalne, że niekiedy trudno nam się spotkać, mimo że bardzo za sobą tęsknimy. Jednak zawsze możemy na siebie liczyć. Nasze wspólne gotowanie jest dla mnie radością. Michał jest w tym świetny.

Czytaj dalej na następnej stronie...

W kuchni ponoć czuje się pani jak ryba w wodzie...

- To prawda. Przygotowuję przetwory, naleweczki, a to jakieś małe rękodzieła z masy solnej na prezenty świąteczne... Dzisiaj w nocy zrobiłam zupę pomidorową z lanymi kluseczkami, bo będzie u nas gość, który ją lubi. Rodzice i Wiesław Dymny nauczyli mnie, że prawie wszystko można zrobić własnoręcznie. To daje największą radość, nawet jak trochę "krzywo" wychodzi. W moim domu rodzinnym się nie przelewało, więc rodzice wiele rzeczy sami robili. Tata skonstruował mamie pralkę, piekarnik, nawet śpiwory szył, w których potem spaliśmy pod namiotami.

Czego jeszcze nauczyli panią rodzice?

- Żeby nad każdym, kto upadł, pochylić się i zapytać, czy przypadkiem nie potrzebuje pomocy. Mama w takich sytuacjach nigdy nie mówiła: "O, zobacz jaki wstrętny pijak". Wręcz przeciwnie: "Zobaczmy, czy temu panu nic się nie stało". I potem w dorosłym życiu sama tak postępowałam. Miałam dobre wzorce. I chociaż wiele razy dostawałam za to po łbie albo jakąś wiązankę przekleństw, to jednak za każdym razem pochylam się nad takimi ludźmi.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Czego się pani w życiu boi?

- Chyba najbardziej chorób, takich jak demencja czy alzheimer. Żebym nie straciła panowania nad umysłem. Bo nie chciałabym być obciążeniem dla bliskich. Niektórzy boją się też samotności, która może przyjść na stare lata. Ja się tego nie obawiam. Myślę, że zawsze będę miała kontakt z ludźmi. Niezależnie od tego, w jakim wieku i stanie zdrowia.

A boi się pani śmierci?

- Myślę, że parę razy byłam już gdzieś po drugiej stronie. Wtedy, gdy miałam poważne wypadki samochodowe. I to wcale nie było takie straszne. Przynajmniej nic mnie nie bolało. Wielu moich bliskich i przyjaciół już odeszło i nie wraca, więc chyba musi tam być fajnie. I myślę sobie, że gdzieś tam czekają na mnie przy niebieskim ognisku (śmiech). Poza tym wierzę, że śmierć jest początkiem czegoś nowego. Inaczej musiałabym uważać, że cały trud życia - wszystkie nasze cierpienia, wysiłki i radości - nie mają sensu.

Przeżyła pani śmierć męża, pożar domu, wypadki, ale nie odwróciła się od Boga...

- Jestem mocno zakorzeniona w wierze i nic mi jej nie zabierze. Ani losowe przypadki, ani żadni ludzie. Ufam, że wszystko ma jakiś sens. A powiem szczerze, że jeden z wypadków nawet mnie uratował. To wydarzyło się trzy miesiące po śmierci męża. Najpierw mieszkanie nam się spaliło, potem Wiesław zmarł. Byłam wtedy w dziwnym stanie. Żyłam, ale jakby w innym wymiarze, pewna i spokojna, że to moje życie zaraz się skończy. Aż do tego samochodowego wypadku właśnie. Po nim straciłam pamięć. Gdy odzyskiwałam przytomność, nie wiedziałam, gdzie jestem i kim jestem. Czułam tylko radość, że widzę słońce za oknem i czyjąś twarz. Kiedy po wielu dniach wróciła mi pamięć, zrozumiałam, że życie jest największym skarbem i cieszyć się nim to nasz psi obowiązek.  

A zdarza się pani czasem popłakać, choćby bez powodu?

- Czasem trzeba. Robię to przeważnie w nocy, gdy nikt nie widzi. Żeby uniknąć niepotrzebnych pytań. A robię to, by wyładować emocje, wylać żale... To naprawdę świetnie działa na organizm. Po takim płaczu czuję się jak po uzdrawiającej kąpieli. I to mi zostało bodajże z dzieciństwa. Wychowywałam się wśród chłopców, łaziłam z nimi po drzewach, bawiłam z nimi w wojnę, toczyłam bitwy, na nic się nigdy nie skarżyłam i nie płakałam. Jednak czasem siadałam na podłodze i zalewałam się łzami. Gdy mama pytała "dlaczego płaczesz?", nie umiałam jej odpowiedzieć. Szlochałam, ot tak, potrzebowałam tego. Żeby niczego złego - żadnych żali i pretensji - nie nosić w sobie. To tylko wykańcza, zniechęca i zabiera radość.

Rozmawiał: Kamil Waszczuk

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Anna Dymna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy