Reklama
Reklama

Bogumiła Wander: Mąż tak bardzo ją kochał, że zawoził na spotkania z... kochankiem

Krzysztof Baranowski (79 l.) w "rozmowie rzece" z Beatą Biały pokazuje inną twarz, dokonując bilansu pełnego przygód życia oraz ujawniając cenę, jaką za nie zapłacił on i jego rodzina. W książce głos zabiera także Bogumiła Wander (74 l.) i opowiada o zakazanej miłości, zdradzając przy tym wiele nieznanych faktów. Premiera książki "Spowiedź kapitana" 18 kwietnia. Oto fragment!

Kiedy się poznaliście?

Bogumiła Wander: Przyjechał z samotnego rejsu i był bal u architektów.

Słyszała pani o nim wcześniej?

Oczywiście, dudniło ze środków przekazu. Jego samotny rejs to było wydarzenie. Na balu byłam z koleżankami. Potem Krzyś powiedział, że już wtedy mnie wypatrzył. Ja też go widziałam, wszyscy zresztą zwrócili na niego uwagę - był bohaterem. Ale my takie "hi,hi,hi", "ha,ha,ha", jak to młode kobiety. Żadna jednak nie myślała o bliższej znajomości z kapitanem. Zresztą wiadomo było, że jest żonaty. Ożenił się z wdową z maleńkim synkiem. Jego mama z tego powodu bardzo cierpiała. Miał wspaniałą matkę, była lekarzem. Ojca już nie pamiętam, wiem, że po wojnie wyemigrował do Stanów, a mama dostała przydział do Kędzierzyna-Koźla i przyjmowała tam w szpitalu. W domu też przyjmowała. Wiem, bo tam byłam. Krzysztof woził mnie do mamy. Pokochała mnie miłością wielką. Była szczęśliwa, że Krzyś jest ze mną. Nie wiem, dlaczego nie odpowiadała jej poprzednia synowa. Wspierała mnie. Ja znowu też nie byłam taką dobrą partnerką, bo...

Reklama

...bo miała pani męża i dziecko.

Tak. Marek był zawsze dla mnie bardzo ważny. Długo nie mogłam odejść od męża, bo bałam się, że skrzywdzę w ten sposób mojego syna. Pamiętam, jak przyjechaliśmy do niej, do Kędzierzyna-Koźla. Krzyś nienawidzi dymu, ja paliłam, ona paliła, więc siedziałyśmy w kuchni. Krzyś, jak przyjeżdżaliśmy do mamy, zakładał taką śmieszną piżamę w paski, zawsze na niego czekała, i szedł spać, a my w tej kuchni gadu-gadu, gadu-gadu prawie do rana. Miałam więc bardzo dobrą relację z matką i ona liczyła na to, że jak najszybciej się pobierzemy.

Ale to trudna decyzja, gdy ma się dziecko?

Tak jej nawet powiedziałam, że przecież mam dziecko. A ona na to: "Jeśli go kochasz, to powinnaś te sprawy uregulować". I tak się stało - pogoniła mnie. Kiedyś zadzwoniła do mnie i powiedziała: "Tak się nie robi. Wybieraj: albo tak, albo siak". Ale w gruncie rzeczy bardzo była dobra. Potem kochałyśmy się bardzo. Życzyła sobie, żeby po śmierci rozsypać jej prochy na morzu. Ale Krzysio długo nie wypływał w rejs, więc przez parę miesięcy urna z jej prochami stała u nas. Gadałam z nią, kurz zdejmowałam z urny. A w końcu wypłynął i spełnił życzenie mamy.

A pamięta pani, jak się poznaliście?

Zobaczyłam go w telewizji. Wszystkie dziewczyny go zauważyły. Bo Krzyś dostał od naszego ówczesnego dyrygenta (jak go nazywałyśmy) - pana Szczepańskiego - propozycję, żeby budować żaglowiec. Szczepański to była postać bardzo nieciekawa - dobierał się do dziewczyn. I on właśnie chciał, żeby Krzysztof wybudował żaglowiec, żeby telewizyjne Bractwo Żelaznej Szekli miało swój własny. Dostał też pracę w telewizji. No i dziewczyny piszczały: Baranowski, Baranowski... Na mnie to nie robiło wrażenia.

Kiedy to się zmieniło?

Pamiętam, jak któregoś dnia zamówiłam taksówkę na Woronicza, bo w tamtych czasach można było zamówić taksówkę na dziedziniec. Stałam i czekałam, aż przyjedzie. Niespodziewanie podszedł do mnie. "Czy mogę panią podwieźć?" - zapytał. "Zamówiłam taksówkę", "To niech pani odwoła, odwiozę panią", "Ale nie będzie panu po drodze", "Wydaje mi się, że będzie". Taka gra. No i rzeczywiście zrobiłam tak, jak mnie prosił. I odwiózł mnie na Saską Kępę, na Dąbrowiecką, a on mieszkał w Wesołej. Pożegnałam się i wysiadłam. Następnego dnia powiedziałam koleżankom i śmiały się ze mnie, że coś się zaczyna. A potem napisał do mnie list. Był na jakimś festiwalu morskim, już nie pamiętam tej miejscowości. I to przyszło na adres domowy. "Do tej pory wystarczało mi, że mieszkamy w jednym mieście, ale już mi nie wystarcza". Ładnie to napisał, prawda?

Nic, tylko się zakochać.

No i się zakochałam. Ale wyjeżdżałam z byłym mężem za granicę. Miał w Brukseli prowadzić firmę ekonomiczną - już nie pamiętam, jak to było. W każdym razie mieszkałam tam przez parę lat. Ale cały czas przysyłał listy - na poste restante. Ciągle biegałam na pocztę. Pamiętam, że w futrze odprułam podszewkę i tam chowałam listy od niego, przekonana, że nikt tam nie zajrzy. I tak było.

Pierwszego męża poznała pani...

Na festiwalu w Sopocie. Był tam też mój brat, Włodzimierz Wander, który grał w Niebiesko-Czarnych na saksofonie, i jego żona Dana Lerska, która zdobyła pierwsze miejsce. Z pierwszym mężem mieszkaliśmy najpierw na Starówce. Był typowym bon-vivantem, ale znał wiele języków.

Rozstała się z nim pani jednak i ponownie wyszła za mąż. Dlaczego?

Bo ten drugi bardzo się o to starał. Poznałam go przez Janka Suzina. Był jego przyjacielem, razem polowali. Janek z żoną też mieszkali na Saskiej Kępie. Był handlowcem, który dużo jeździł po świecie, na wysokim stanowisku. Bardzo szybko zmusił mnie do ślubu. Ale małżeństwo właściwie nie istniało. On widział, że tego uczucia w stosunku do niego nie ma. I wiedział też, że poznałam Krzysztofa. Zaproponował mi, żebym mu się zwierzała, że nie zrobi mi krzywdy. I tak było. Wyjeżdżał na przykład z domu, z Dąbrowieckiej, a ja miałam zgodę na to, żeby zaprosić Krzysztofa.

Naprawdę o tym wiedział?

Wszystko wiedział. To był jego warunek. Wiedział, że go nie kocham, ale chciał, żebym była z nim. Pozwalał mi na te spotkania, nie miał pretensji. Kiedyś mnie nawet zawiózł na takie spotkanie, gdy mieszkaliśmy w Brukseli. Krzyś napisał w liście, że w Amsterdamie będzie miał regaty. Mój mąż zawiózł mnie do Amsterdamu, żebym mogła się z nim zobaczyć. Weszłam na pokład "Pogorii", a Krzyś był oblegany przez ludzi, którzy chcieli z nim porozmawiać. Skoncentrowany był na regatach, a nie na mnie, wyczułam to. Strasznie mi było przykro. Kiedy wracałam samochodem z moim mężem, zrobiło mi się niedobrze. "Zatrzymaj się, źle się czuję" - poprosiłam. I wtedy coś w nim drgnęło. Pomyślał, że może mi przejdzie. Ale nie przeszło. No i tyle lat jesteśmy razem. Ale on nie żyje od dawna, więc nie chcę za dużo o nim opowiadać.

***

Zobacz więcej materiałów:

pomponik.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama