Reklama
Reklama

Ewa Drzyzga nie chciała być dziennikarką. Marzyła o zupełnie innym zawodzie! Jakim?

Ewa Drzyzga (47 l.) nigdy się nie załamuje, nie traci nadziei, zawsze stara się szukać pozytywnych rozwiązań. Nauczyła się tego od swoich gości w „Rozmowach w toku”. Co jeszcze dał jej ten program?

Od 15 lat Ewa Drzyzga prowadzi z powodzeniem "Rozmowy w toku". W wywiadzie udzielonym "Na żywo" zdradziła, jak radzi sobie z popularnością, czego nie będzie zabraniała swoim synom, a także o czym kiedyś marzyła i czy dziś czuje się spełniona.

Piętnaście lat w tym samym programie. Nie dopadła Cię rutyna? 

- Rutyna? Nie ma o tym mowy. Mam wrażenie, że to wszystko jest nowe, zaskakujące, a my się dopiero rozkręcamy. Mam nadzieję, że dobrniemy co najmniej do osiemnastki (śmiech). "Rozmowy w toku" to program o wnętrzu iduszy człowieka. Czuję się wyróżniona, że goście otwierają się przede mną.

Reklama

Dzięki spotkaniu z Tobą życie wielu ludzi zmieniło się na lepsze. Ty też czerpiesz z tych relacji? 

- Muszę przyznać, że dużo uczę się od moich gości. Dla mnie drogowskazem są ich historie. Przysłuchuję się i analizuję to, z czym ludzie spotykają się na co dzień. Niejednokrotnie traktuję pewne rzeczy jako ostrzeżenie, wskazówkę, siłę napędową. Czasami warto spojrzeć z boku na innych, by zobaczyć, że pewne rzeczy można przezwyciężyć.

Czy Tobie też ktoś kiedyś pomógł w życiu?

- Ciągle ktoś mi pomaga. Nie jestem samowystarczalna. Cieszę się, ze zwykłej ludzkiej uprzejmości, że ktoś mnie gdzieś podwiezie, szybciej załatwi sprawę w urzędzie. Doceniam każdy gest, niezależnie od tego, czy ktoś pomaga pani z telewizji, czy Ewie, dziewczynie z sąsiedztwa.

Popularność nie jest dla Ciebie męcząca? 

- Nie mam powodów, żeby w tej kwestii narzekać. Wszystko jest w granicach dobrego smaku. Przed nikim nie muszę się ukrywać. Zresztą dla ludzi z sąsiedztwa nie jestem nikim nadzwyczajnym. Stoję w tych samych kolejkach po pieczywo czy wędlinę, spaceruję po tej samej ulicy.

Jak wygląda dzień, gdy nie jedziesz do studia, by nagrać kolejny odcinek "Rozmów..."? 

- Rano robię zakupy dla całej rodziny. Spotykam się z panią Rysią w spożywczym, odwożę dzieci do szkoły. Jeśli mam czas, idę na kawę na krakowskim Podgórzu. Potem odbieram dzieci ze szkoły, piorę, prasuję, robię kolację. Siedzę przed komputerem i przygotowuję się do pracy.

Czy Twoi synowie zdają sobie sprawę z Twojej popularności? 

- Tak, czasami nie da się tego ukryć. Często są świadkami, jak nieznajomi ludzie witają się ze mną na ulicy, więc pytają, skąd mnie znają. Wtedy odpowiadam, że pewnie widzieli mnie na małym ekranie.

Chciałabyś, żeby poszli w Twoje ślady? 

- To zależy, kim chce się być w telewizji. Moim celem nigdy nie była praca na wizji. Marzyłam, by zostać nauczycielką. Los tak pokierował moim życiem, że zostałam dziennikarką i nadal chcę nią być. Jeśli moi synowie będą chcieli być dziennikarzami, to im tego nie zabronię.

Będziesz im kibicować? 

- Tak, pod warunkiem, że przede wszystkim będzie ich interesował człowiek. Może będą chcieli być operatorami, kto wie? Ważne, by nie wybierali zawodu tylko dla samego zaistnienia w telewizji. To nie ma sensu.

Masz męża, dzieci, Twoja praca jest też Twoją pasją. Możesz powiedzieć z ręką na sercu: "Jestem szczęśliwa"?

- Jestem zadowolona ze swojego życia. Szczęście to momenty. Ciągle uczę się, żeby umieć dostrzegać szczęście "tu i teraz", a nie mówić o nim z perspektywy czasu, wspominając jakieś wydarzenie.


Na żywo
Dowiedz się więcej na temat: Ewa Drzyzga
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama