Reklama
Reklama

Irena Santor: Jak nie została zakonnicą

Niewiele brakowało, a o Irenie Santor (85 l.) mało kto by dziś słyszał. Piosenkarka bowiem jako młoda dziewczyna była zdecydowana, żeby pójść do... klasztoru! Co, a właściwie kto ją od tego odwiódł?

Mała Irenka Wiśniewska (tak brzmi nazwisko panieńskie artystki), która dorastała w Solcu Kujawskim, nie była aniołkiem.

Nie cierpiała chodzić w butach, więc zakopywała je w piaskownicy i biegała na bosaka. Wspinała się na drzewa i trzepaki, grała z chłopakami w dwa ognie.

Do domu wracała posiniaczona, umorusana i podrapana. Mama na jej widok załamywała ręce. Bliscy mówili o niej: "nieusłuchany gzub".

- Miałam temperamencik i lubiłam postawić na swoim - przyznaje piosenkarka.

Reklama

Dziewczynka z zachwytem wpatrywała się w wiszący na ścianie obraz św. Tereski od Dzieciątka Jezus.

- Chciałam mieć welon jak ona i kwiaty osuwające się z ramion - zdradza.

Dlatego zapragnęła pójść do klasztoru. Mama, znająca dobrze żywe usposobienie ukochanej córki, nie mogła sobie jej wyobrazić w tej roli.

- Czy ty widziałaś kiedyś zakonnicę na drzewie? - pytała.

Wkrótce dało o sobie znać prawdziwe powołanie Ireny (sprawdź!). Odkryła je dzięki... słabości do słodyczy.

Rodzice nie kupowali jej cukierków ani lodów, więc znalazła sposób na to, jak je zdobyć.

- Byłam rezolutnym dzieckiem - mówi. Co dzień rano sama wędrowała do ochronki.

- Po drodze wstępowałam do sklepu pani Zielińskiej. Mówiłam "dzień dobry" i śpiewałam, a potem na kredyt brałam lizaka - zdradza.

Mama bardzo się za nią wstydziła, ale napominanie nie przynosiło skutków. Irenka dalej dawała koncerty.

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Irena Santor
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy