Reklama
Reklama

Iwona Mazurkiewicz z "Sanatorium miłości": Niczym nie zasłużyła na samotność

Gdy poważnie zachorowała, była przekonana, że dołączy do męża i pożegna się z życiem. Lekarze stanęli jednak na wysokości zadania. - Wycięli mi śledzionę całkowicie, kawałek żołądka i kawałek trzustki - mówi Iwona Mazurkiewicz (61 l.), uczestniczka "Sanatorium miłości". - Na szczęście dziś funkcjonuję bez insuliny i jakiegokolwiek wspomagania farmakologicznego.

Druga edycja programu "Sanatorium miłości" nabiera rumieńców. Zawiązały się już pierwsze przyjaźnie, a 12 kuracjuszy w poszukiwaniu miłości odważyło się odkryć przed widzami życiowe radości i smutki. Jedną z bohaterek jest drobna blondynka z Radomska.

- Uwielbiam obserwować ludzi w moim wieku trzymających się za ręce. To jest piękny widok. Może i mi to będzie dane? - zdradza "Rewii" Iwona Mazurkiewicz.

Od najmłodszych lat wszystkich zachwycała promiennym uśmiechem i otwartością. Przepowiadano jej nawet artystyczną karierę.

Reklama

- Miałam jednak inny pomysł na życie - wyjaśnia. - Chciałam zostać lekarką. Ale zostałam fizjoterapeutką. Już jako nastolatka spełniała się jako wolontariuszka.

Pomagała starszym, ciężko chorym osobom i zwierzętom. Nie wiedziała, że kiedyś wróci do niej cała ta dobroć. Na początku lat 90. wyjechała za pracą do Anglii. Wtedy wielkie życiowe rozczarowania przeżyła w pierwszym małżeństwie. Ale nie poddawała się, myślała, że macierzyństwo spoi związek. Los jednak obszedł się okrutnie z dziećmi, które urodziła.

Jedno zmarło z powodu wady serca, a drugie z podobnym schorzeniem tylko cudem dało się uratować. Dzięki lekarzom i zbiórce pieniędzy.

- Jeśli traci się jedno dziecko, a drugie wyrywa się z objęć śmierci, to nigdy nie goją się rany w sercu - mówi "Rewii" smutno.

Z opieką nad dzieckiem została sama. Okazała się bezradna wobec nałogu męża, dlatego rozwiodła się z nim po 11 latach i wróciła z Anglii do kraju.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Po kolejnych trudnych latach znalazła szczęście w drugim małżeństwie. Odżyła dawna, młodzieńcza miłość. Wzięli ślub, zamieszkali w Holandii, gdzie przeżyli 7 bajecznych lat. Ale ukochany mąż Janusz zmarł.

- Każdy niesie swój krzyż. Cierpienie jest wpisane w nasze życie - zwierzyła się "Rewii", podkreślając wdzięczność za to, że dane jej było przeżyć miłość, o jakiej czytała w książkach.

Gdy poważnie zachorowała, była przekonana, że dołączy do męża. Lekarze stanęli znowu na wysokości zadania. - Wycięli mi śledzionę całkowicie, kawałek żołądka i kawałek trzustki - mówi kuracjuszka. - Na szczęście dziś funkcjonuję bez insuliny i jakiegokolwiek wspomagania farmakologicznego.

Nie mogła już samotnie żyć w Holandii. Wróciła do kraju i od roku mieszka w rodzinnym Radomsku, blisko syna Marcina, jego żony i 11-letniego wnuka. Dorywczo pracuje jako fizjoterapeutka i już zyskała duże uznanie pacjentów. 

- Jestem czynna i radosna - śmieje się. - Nie chcę słyszeć, że ktoś nie ma czasu, żeby zadbać o siebie.

Jak podkreśla, doba jest za krótka, a ją nakręca pozytywnie działanie. Dlatego po pracy pracuje w ogródku, szyje ubrania, uczy się języków obcych. Uwielbia tańczyć, marzy o udziale w "Tańcu z gwiazdami". Codziennie uprawia gimnastykę, biega i nie potrafi usiedzieć w miejscu.

Mimo tylu zajęć Iwona Mazurkiewicz bardzo źle znosi samotność. Zauważyła to jej sąsiadka i namówiła ją do wzięcia udziału w "Sanatorium miłości". A ponieważ pani Iwona nie oglądała pierwszej edycji programu, namawianie trwało długo. Ale gdy odważyła się i pojechała na casting, szczerze mówiła o coraz większej potrzebie bliskości.

- Jestem teraz sama, ale nie samotna - mówi o sobie. - Mam przyjaciół, znajomych, ale chcę czegoś więcej.

Do Ustronia ruszyła z wyobrażeniem mężczyzny, którego szuka. Jednocześnie doskonale wiedziała, że już nie przeżyje tego, co w swoim drugim małżeństwie. Nie utraciła jednak nadziei, że jeszcze znajdzie ciepłego, odpowiedzialnego i... zwariowanego, tak jak ona, mężczyznę.

Rewia
Dowiedz się więcej na temat: "Sanatorium miłości"
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy