Reklama
Reklama

Jacek Kaczmarski chrzest przyjął na łożu śmierci!

Jacek Kaczmarski (†47 l.), bard Solidarności, dorastał w rodzinie ateistycznej. Całe życie wadził się z Bogiem, by na koniec Go przyjąć.

W dzieciństwie nie miał nikogo bliskiego, kto wpajałby mu wartości chrześcijańskie. Rodzice Jacka Kaczmarskiego oddali go na wychowanie dziadkom. "Bo artyści nie mieli na to czasu" - wspominał po latach. Byli cenionymi malarzami. Każde z nich spędzało czas w swojej pracowni. Jacek poczuł się odrzucony. Choć zamieszkał kilometr od nich, nie spotykali się codziennie. Dziadkowie, do których trafił, także nie wierzyli w Boga. Ojciec matki był wiceministrem oświaty w komunistycznym rządzie.

Chłopiec nigdy nie skarżył się na swój los. Był bardzo związany z bliskimi. Rodzice nazywali go Jaculem. Dbali, by od najmłodszych lat miał kontakt ze sztuką i rozwijał swoje talenty. Po raz pierwszy wziął do ręki gitarę jako trzynastolatek. Był leworęczny, gryf gitary trzymał więc prawą ręką.

Reklama

Pierwsze spośród 600 piosenek powstały już w liceum. Tutaj poznał kolegów, którzy zaczęli opowiadać mu o innym świecie za żelazną kurtyną. Wtedy też przestał wierzyć dziadkowi, który twierdził, że partia ma zawsze rację.

Kiedy nastał stan wojenny, koncertował w Paryżu. Był już wielkim bardem Solidarności. Znane wszystkim "Mury" stały się jej hymnem. Jego antyrządowe piosenki ukradkiem kopiowano na kasety magnetofonowe.

Postanowił sprowadzić do siebie żonę. Komuniści puścili ją na podstawie sfałszowanego zaświadczenia lekarskiego, że mąż ma raka. Na świat przyszedł Kosma. Córeczka Dominika umarła wkrótce po narodzinach. Wtedy małżeństwo zaczęło się sypać. Jacek wpadł w alkoholizm. Wziął kolejny ślub. Ewa Volny urodziła mu Patrycję. W Monachium rozpoczął pracę w Radiu Wolna Europa. Po powrocie do kraju postanowił wyjechać do Australii.

(Dzień dobry TVN/x-news)

Chciał uciec przed stylem życia, który prowadził. Wieczne imprezy i koledzy niestroniący od mocniejszych trunków nie sprzyjały wyjściu z nałogu. Córka Patrycja wspomina go jako człowieka nerwowego i agresywnego. "Ojciec żył koncertami, kochał scenę, ale to go wyniszczało. Nie potrafił oddzielić życia od sztuki, prywatności od pracy zawodowej. A kiedy mu się to udawało, czuł się dziwnie i szukał pocieszenia w butelce" - mówi dzisiaj. "Moje relacje z tatą były trudne. Nie miałam ojca. Przestałam jeść. Wpadłam w anoreksję. Byłam gruba. Chciałam pokazać, że jestem coś warta" - wspomina.

Czytaj dalej na następnej stronie

Nigdy się nie pojednali, choć gdy Jacek przestał pić, myślał, jak nadrobić stracony czas. Próbował uchronić zdolną córkę przed pójściem drogą, którą sam obrał.

Przez lata był uznawany za zagorzałego wroga Kościoła. "Nie praktykuję żadnej religii i nie tam szukam pocieszeń" - mówił. Czy rzeczywiście był ateistą? Miłośnicy jego twórczości do dziś toczą o to spór. Na pewno na pozytywną przemianę artysty wpłynęła ostatnia towarzyszka życia, Alicja Delgas. Kiedy się związali, Jacek coraz częściej zaczął zwracać się ku duchowości. Stworzył jeden z ciekawszych swoich programów: "Szukamy stajenki" - kolędy i pastorałki, w aranżacji Zbigniewa Łapińskiego. Czuć było z jego strony szacunek do ludzi Kościoła. Zaczął myśleć o przyjęciu chrztu. Jednak twierdził, że zawsze coś mu stawało na przeszkodzie.

Kiedy zachorował na raka krtani, musiał podjąć dramatyczną decyzję. Czy poddać się operacji, która pozbawi go możliwości śpiewania? Był załamany. Postanowił leczyć się ziołami. Choroba szybko postępowała. "Przy moim tempie życia napędzanym alkoholem, papierosami, śpiewem z gardła, coś takiego musiało się pojawić" - przyznał.

Pewnego dnia karetka pogotowia zabrała go z domu w Osowej do gdańskiego szpitala. Lekarze nie kryli, że jest umierający. Alicja Delgas spytała, czy chce przyjąć chrzest. Była Wielka Sobota. "Zjechałam na dół po księdza. Sama ceremonia była króciutka. Potem Jacek zapadł w głęboki sen. Oddychał miarowo i spokojnie" - wspomina.

We mszy pogrzebowej uczestniczył jezuita ojciec Wacław Oszajca. Alicja wie, że Jacek by sobie tego życzył. Darzył go ogromnym szacunkiem.

Dziś Alicja odpiera zarzuty, że przyjął sakrament nieświadomie. Podobno już po narodzinach syna po raz pierwszy zastanawiał się nad chrztem. Nie umiał jednak porozumieć się z księdzem. W czasie choroby pisał wiersze odnoszące się do Boga. "Obowiązki, długi, wybory, Co za ulga oderwać się od nich, Bo zgłasza się Wielki Wierzyciel, Dowód-Powód? Że istnieje wiara".

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Jacek Kaczmarski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy