Reklama
Reklama

Jan Tadeusz Stanisławski: Jego przeboje śpiewała cała Polska, on klepał potworną biedę

"Cała sala śpiewa z nami", "Orkiestry dęte", "Czterdzieści lat minęło" - to tylko niektóre przeboje napisane przez Jana Tadeusza Stanisławskiego. Choć śpiewała je cała Polska, artysta musiał mierzyć się w potworną biedą.

Nazywano go "Gapą", od wrodzonego roztargnienia, ale cenzurę zwykle udawało mu się przechytrzyć. Przed 1989 rokiem Jan Tadeusz Stanisławski kpił z absurdów systemu. - Lubił występować w telewizji "na żywca". To była jego zabawa z cenzorami. Inteligentnie przemycał to, czego nie wolno było wprost powiedzieć - wspomina Stanisław Tym, przyjaciel artysty.

Teatrem zainteresował się w szpitalu w Łodzi. Miał 10 lat, gdy leżał w jednej sali z Janem Świderskim. Wybitny aktor między kolejnymi atakami kaszlu opowiadał mu ciekawostki zza kulis.

- Uważałem, że aktorzy mają klawe życie. A ja nie lubiłem się przemęczać, może dlatego, że urodziłem się w niedzielę! - wyjaśniał Jan Tadeusz Stanisławski swoją fascynację tym zawodem. Zanim jednak poszedł na egzamin do szkoły teatralnej, posłuchał mamy i zgłosił się do poradni psychologiczno-zawodowej przy tej uczelni.

Reklama

Tam kazano mu zdjąć okulary. Lekarz zadał pytanie: - Drogie dziecko, czy widzisz coś bez okularów? Odpowiedział zgodnie z prawdą: - Nie. I usłyszał: - A więc widzisz, że nie za wiele będziesz miał do roboty w teatrze, ponieważ w sztukach teatralnych jest bardzo mało postaci w okularach!

Wpadł w depresję i już nie poszedł na egzamin wstępny. Rozpoczął studia na wydziale ekonomii politycznej Uniwersytetu Warszawskiego. Trudno mu jednak było zapomnieć o aktorstwie. Został jednym z założycieli klubu "Stodoła". Wkrótce pojawił się w kabarecie i ujawnił satyryczny talent. Dostrzegł go reżyser Andrzej Munk i zaproponował epizod w "Zezowatym szczęściu". Zagrał chudego drużynowego w kapeluszu i okrągłych okularkach. To był jego debiut.

- Zdjęcia do tego filmu zajęły mi tylko 3 dni. Ale były to dni niezapomniane - wspominał. Po zakończeniu zdjęć usłyszał od reżysera, że jest z niego bardzo zadowolony i że "coś jeszcze zrobią". Gdy Andrzej Munk zginął w wypadku samochodowym w 1961 roku, Stanisławski płakał przez 3 dni. Nie mając filmowych propozycji, skupił się na pisaniu satyrycznych tekstów. To go znacznie bardziej interesowało niż nudna ekonomia. Gdy przestał chodzić na zajęcia, wyrzucono go z uczelni. Przypadkowo wybrał wtedy filozofię. To był wydział dla niego.

- Można było być na 3. roku, a nie mieć zaliczeń z 1. Z profesorami łatwo przechodziło się "na ty". A zajęcia odbywały się w cukierni u Fukiera lub w parku - wspominał. Miał dar dostrzegania dziwnych sytuacji i celnego ich puentowania. Słynne stało się jego powiedzenie: "Czy się stoi, czy się leży, dwa patyki się należy".

Najbardziej lubił odgrywać swoje teksty. Popularny był numer, gdy pokazywał działanie naczyń połączonych. - Miałem na stole sporo menzurek i próbówek. Przelewałem wodę z jednego naczynia do drugiego, tłumacząc, że jest to przelewanie z pustego w próżne - wspominał.

Popularność przyniosły mu występy w radiu, z Jackiem Fedorowiczem, w telewizji i w kabaretach. Ale występował jako amator, toteż otrzymywał głodowe honoraria. Za namową kolegów postanowił zdobyć aktorskie uprawnienia. Na pierwszym egzaminie zastrzeżenia do jego głosu miał Kazimierz Rudzki. Z drugiego egzaminu wyrzucił go Kazimierz Krukowski z komentarzem: - Nie życzymy sobie pana w naszym gronie!

Zdał za trzecim razem.

Napisać tekst piosenki? Najgłupszy to potrafi

Przez całe lata "waletował" w akademiku Politechniki Warszawskiej, gdyż nie było go stać na mieszkanie. Spółdzielcze M-3 załatwiła mu dopiero Violetta Villas po jednym ze wspólnych występów. Artystka zaprowadziła go do znajomego prezesa i w ciągu 5 minut otrzymał mieszkanie. Było go tylko stać na kupienie ręcznika, mydła, szklanki i butelki najtańszego wina.

Ojciec zafundował mu stół i lodówkę, mama tapczan i mieszkanie uznał za umeblowane. Żeby przeżyć, chętnie podejmował się dorywczych prac. Malował tkaniny zasłonowe, projektował szyldy, a kilkanaście lat później zasłynął z wymyślania reklam radiowych i telewizyjnych. To on wymyślił słynną reklamę proszku z pytaniem z "Potopu": - Ociec prać?

Znajomi podsuwali mu kolejne możliwości zarobkowania. Kiedyś usłyszał: - Może byś napisał tekst piosenki, przecież najgłupszy człowiek to potrafi? I napisał w 1967 roku "Cała sala śpiewa z nami". Walczyka zaśpiewał Jerzy Połomski pół wieku temu i śpiewa do dziś.

Gdy jego pierwsza piosenka stała się szlagierem, dostał zeszyt, z którym miał się nie rozstawać, czekać na natchnienie i zapisywać swoje myśli. Tak powstały "Orkiestry dęte", śpiewane przez Halinę Kunicką, wielki przebój "Na deptaku w Ciechocinku" i piosenka "Czterdzieści lat minęło" do serialu "Czterdziestolatek".

- Na natchnienie nie mogłem narzekać. Pojawiało się, gdy pusta była lodówka - żartował. Miał swój telewizyjny program "Zezem". Byli widzowie, którzy uważali go za prawdziwego profesora. Mianował się wykładowcą Katedry Mniemanologii Stosowanej. Jego wykłady bawiły, ale i zmuszały do refleksji. Każde swoje wystąpienie kończył słynnymi słowami: "I to by było na tyle...".

Rodzinę założył późno, bo dopiero po czterdziestce. Przyszłą żonę poznał w banku, gdy podejmował pieniądze. Ona siedziała w okienku. Kilka lat po ślubie został szczęśliwym ojcem córki Katarzyny. Wtedy skończył z luzackim trybem życia, stał się odpowiedzialnym mężem i ojcem. Częściej pojawiał się w filmach. Próbował też rozwinąć różne interesy, jak sklep z antykami.

Na trzy lata wyjechał za chlebem do Chicago. Występował w polonijnym radiu, telewizji i... prowadził kawiarnię. Po powrocie do kraju znów zaczął w dowcipny sposób komentować naszą rzeczywistość. Robił to w taki sposób, że nikt nigdy się na niego nie obraził. Zmarł 21 kwietnia 2007 roku i spoczął na warszawskich Powązkach.

***

Zobacz więcej materiałów:

Nostalgia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy