Reklama
Reklama

Józefowicz: To prawda, syn nie został dopuszczony do matury

W szczerym wywiadzie Janusz Józefowicz opowiada SHOW, jakie relacje łączą go dziś z dorosłymi dziećmi - Kamilą i Kubą.

Podobno nie spał pan dziś w nocy. Powiedziano mi, że może pan nie przyjść na wywiad.

Janusz Józefowicz: - Montowałem materiały reklamowe spektaklu "Polita", które wysyłam do USA. Faktycznie spałem kilka godzin, skończyłem pracę o trzeciej nad ranem.

Słyszałam, że w Stanach "Polita" nie miała owacji na stojąco.

J.J.: - Plotki, plotki, plotki... W Chicago byliśmy nie z "Politą", tylko ze spektaklami Buffo. Od wielu lat nikomu nie udało się wypełnić sali Copernicus Center. A my zagraliśmy dwa razy dla dwóch tysięcy ludzi. Czyli jednak sukces!

Reklama

Czy to prawda, że jedzie pan pokazać swoje dzieło w Chinach?

J.J.: - Mam sygnały, że jest zainteresowanie naszym musicalem w Chinach, Japonii i Ameryce. Ale jedno jest pewne - na początku jesieni pojedziemy do Petersburga.

Zabiera pan ze sobą do Rosji Nataszę i Kalinkę?

J.J.: - Przez moment była taka opcja, że rosyjscy producenci mieli kupić od nas licencję na spektakl. Wtedy wystawialiby "Politę" na scenie w Petersburgu ze swoimi aktorami. Ale dziś już wiem, że zagrają nasi aktorzy. Nie zabierzemy więc Kalinki, bo w Petersburgu czeka mnie i Nataszę dużo ciężkiej pracy. Nie ma sensu ciągnąć dziecka ze sobą.

Jak się panu pracuje z córką Kamilą?

J.J.: - Niedawno w kinie Atlantic odbyła się premiera drugiego filmu dokumentalnego Kamili właśnie na temat naszej pracy przy musicalu "Polita". Kamila pokazała proces tworzenia od kuchni. Od pomysłu, przez pierwsze zmagania z technologią 3D, po premierę. My przecież uczyliśmy się obsługiwać sprzęt w trójwymiarze na własnych błędach. Na przykład gdy zadzwoniliśmy do producenta tych gigantycznych projektorów z pytaniem, czy możliwa jest projekcja od tyłu, to on odpowiedział: "Nie wiem!". Nikt tego na świecie nie robił do tej pory.

Co czuje ojciec, gdy jego dziecko zaczyna odnosić pierwsze sukcesy zawodowe?

J.J.: - Wielką dumę. Cieszę się, że Kamila znalazła swoje miejsce i własne spojrzenie na świat. Ona ma bardzo fajny zmysł obserwacji, refleksyjną naturę i coś, czego mnie brakuje, czyli rodzaj cierpliwości i skupienia.

Była cenzura ojca w tym filmie?

J.J.: - Nie, nie było.

Jak to możliwe, że tak długo ukrywał pan przed światem swoją piękną córkę?

J.J.: - Kama skończyła reżyserię w Warszawie. Po studiach wyjechała do Londynu, a potem do Brazylii. Tam stworzyła swój autorski dokument o malarce żyjącej samotnie od dziesięciu lat w dżungli.

- Zaraz, zaraz, jaki to były tytuł? Zapomniałem. Dopiszę pani w autoryzacji. O, już pamiętam - "Galuping".
A pana syn? Też artystyczna dusza?
J.J.: - Kuba z pewnością będzie robił filmy. To jest jego pasja i cały świat. Niedawno został laureatem konkursu filmowego dla licealistów. Widziałem jego pierwsze dzieło. Film dotyka problemów natury moralnej. Chodzi o to, czy istnieje coś takiego jak mniejsze zło. Kto wie, może niedługo wszyscy razem otworzymy jakiś rodzinny biznes filmowy? (śmiech).
Czy to prawda, że Kuba nie został dopuszczony do matury?
J.J.: - No, niestety, do prasy przedostała się taka informacja, ktoś "życzliwy" doniósł. Uważam, że to jest...
Boli?
J.J.: - Nie chodzi o to, że boli. Raczej wkurza mnie! W konflikcie szkoła - dziecko stoję po stronie dziecka. Kuba gra na gitarze, robi swoje filmy, ćwiczy sztuki walki. Widocznie nauczyciele nie zdołali go przekonać do nauki, a matematyka nie wytrzymała konkurencji z ćwiczeniami gitarowych pasaży. I to nie jest jakiś wielki kłopot, bo on przecież zda tę maturę w przyszłym roku. Wkurza mnie, że takie informacje przeciekają do prasy. Przecież on ma dopiero 18 lat. Nie jest osobą publiczną. 

Czytałam też, że pan kłóci się ostatnio z Nataszą o to, ile będziecie mieć dzieci. Natasza chce więcej, a pan mówi: "Nie!".
J.J.: - Ja nie wiem, kto komu znowu wyssał takie rzeczy z palca. Co to są za głupoty?!
Co słychać teraz u pana na wsi?
J.J.: - Pięknie jest! Przekwitły akacje, zaczyna kwitnąć jaśminowiec. Wszystko pachnie. Zbieram zioła. Suszę. Robię mikstury. W tym roku odkryłem glistnika i jego cudowne działanie na różnego rodzaju problemy.
Na co pomaga glistnik?
J.J.: - Proszę pani, on ma działanie antynowotworowe, antygrzybicze. Generalnie, podawany w małych ilościach, oczyszcza organizm.
I co pan robi z tym glistnikiem?
J.J.: - Suszę, wyciskam sok i potem to pijemy. Pan ma wiele twarzy... Cały maj piliśmy na przykład sok z pokrzywy. Polecam!
Zrobię sprawdzian. Jak się przyrządza sok z pokrzywy?
J.J.: - Myję ją i suszę. Potem robię sok w sokowirówce. Następnie trzeba to zamrozić - najlepiej w pojemniku na lód. A potem na szklankę wody wrzucam kosteczkę tego zamrożonego napoju. Dodaję dużo soku z cytryny, miód i podaję dzieciakom na wzmocnienie przez całą zimę.
Ciekawa jestem, czy któreś z pana dzieci lubi te mikstury? Czy raczej zmusza je pan do picia tych pysznych napojów?
J.J.: - (śmiech)
Najmłodsza Kalinka daje radę?
J.J.: - Jasne. Kalina to ostra dziewczyna. Codziennie pijemy różne ziółka zamiast herbaty. A to zaparzony świeży liść mięty. A to z klonu, a to z lipy, a to z czarnej porzeczki. U nas w domu właściwie nie pije się zwykłej herbaty. Tylko zaparzamy sobie ciekawostki takie. Niedawno zrobiłem miodek majowy z mniszka lekarskiego. Teraz będę zabierał się za suszenie kwiatów czarnego bzu.
Może pan powinien mieć program kulinarny? (gromki śmiech).
J.J.: - Nie, nie, nie!
Które z pana specjałów najbardziej lubią starsze dzieci?
J.J.: - No, nalewki wszyscy lubią. Ale moje nalewki też dzielą się na zdrowotne i przyjemnościowe. Do pierwszych należy, na przykład, nalewka z czerwonej koniczyny - ostatnio taką zrobiłem. To nie smakuje za ekstra.
Która z przyjemnościowych wychodzi najlepiej?
J.J.: - Chyba wiśniówka. Potrafię ją robić na kilkanaście sposobów.
Natasza kiedyś opowiadała, że latem wpada pan w szał drylowania.
J.J.: - Nie zawsze. Czasem robię wiśniówkę z pestkami i wtedy smak jest inny. Bardziej cierpki. Produkuję to wszystko po nocach, gdy rodzina śpi.
Skąd pan ma tę całą wiedzę o ziołach, wiśniach, przetworach?
J.J.: - Kupuję różne książki, czytam w internecie. Chodzę sobie po łące, zbieram kwiatki, listki, a potem w domu sprawdzam, co to jest. Bo wie pani, my w dzisiejszych czasach mamy ogromną wiedzę, ale o rzeczach kompletnie niepotrzebnych. O tych ważnych już nie. Poszedłem kiedyś na łąkę za domem. I pomyślałem: "Kurczę, ja przecież kompletnie nic nie wiem o tym, co mnie otacza". I przyrzekłem sobie, że się nauczę nazw roślin i tego, jak te rośliny wykorzystywać. Teraz jestem na etapie szukania dobrego zielnika, bo ten, który jest w domu, ma, niestety, dość słabe zdjęcia i rysunki.
Co pan lubi robić w wolnym czasie, zwłaszcza ze swoimi dziećmi, na przykład z Kaliną?
J.J.: - Z Kaliną to lubię... wszystko. Oooo, już wiem, co najbardziej lubię. Jak Kalina przychodzi do nas rano do łóżka i jest promiennie uśmiechnięta. To daje energetycznego kopa na cały dzień.
Mówi się, że mężczyźni nie lubią małych dzieci. Wolą nastolatki, bo z nastolatkami to już można pogadać.
J.J.: - Proszę pani, do niektórych spraw mężczyźni dojrzewają emocjonalnie później niż kobiety. I ja jestem tego przykładem. Dziś wiem, że życie ucieka. Jak coś się przegapi, to potem nie da się do tego wrócić i przeżyć jeszcze raz. Do wszystkiego trzeba dojrzeć. Do ojcostwa też. Tyle.
Ma pan dziś dobre stosunki z dziećmi z pierwszego małżeństwa?
J.J.: - Fantastyczne. Naprawdę. Z Kubą zawsze tak było. A z Kamilą tak jest od pewnego czasu. Córka wygląda na pana zupełne przeciwieństwo. Jest bardzo wyciszona. Kamila ma pazur. Jest spokojna, ale do czasu. Z drugiej strony, gdy mieszkała w kompletnej dziczy w Brazylii, nad oceanem, to musiała się wyciszyć.
Odwiedzał ją pan tam?
J.J.: - Tak. To miejsce jeszcze nie jest odkryte przez turystów. Fantastyczni ludzie dookoła. Pięknie, raj na ziemi.
Dla pana pewnie takim miejscem jest dom w Jajkowicach?
J.J.: - Tak. Choć tu ostatnio sadownicy strzelają z armatek, by odstraszać szpaki i czuję się jak na trzeciej wojnie światowej. Ale na szczęście są momenty, kiedy panują cisza i spokój.
Jak by pan chciał żyć za dziesięć lat?
J.J.: - Chciałbym być zdrowy, kochany przez najbliższych i pełen pasji do realizacji kolejnych zawodowych projektów.
Niech pan dokończy zdanie: "Chciałbym...
J.J.: - ...zrobić film »Metro«".
Kogo by pan w nim obsadził?
J.J.: - Jeszcze nie mam nazwisk. Na razie jest wizja. Oczywiście film musi powstać w technologii 3D.
Kiedy pierwszy raz pomyślał pan, żeby zrobić musical w trójwymiarze?
J.J.: - Nie pamiętam.
Może wtedy, gdy pan zobaczył efekty w produkcji "1920 Bitwa warszawska", w której grała żona?
J.J.: - Proszę pani, ja zacząłem pracę nad musicalem w październiku 2010 roku. "Bitwa warszawska" była wtedy w powijakach.
Ile pana kosztował ten spektakl?
J.J.: - Do tej pory jakieś trzy i pół miliona złotych.
Czy te koszty mają szansę kiedykolwiek się zwrócić?
J.J.: - (śmiech). To się nie zwróci, nawet przy pełnych salach. My cały czas balansujemy na granicy zwrotu kosztów. To są pieniądze pożyczone, wychodzone od sponsorów. Czasem niemal wyczarowane. Zorganizowanie takiej sumy to rzecz trudniejsza niż artystyczna oprawa widowiska, niż wymyślenie i stworzenie samego spektaklu. Myślę, że Studio Buffo od czasu do czasu realizuje rzeczy niemożliwe i to jest fantastyczne.
Nie boi się pan, że rodzinę w długi wpędzi?
J.J.: - Na tym polega moja praca, by się nie bać. Tylko w taki sposób mogę swoją wiarą i pasją zarażać innych ludzi, którzy są w stanie wyłożyć pieniądze na spektakl.

Adam Sztaba opowiadał mi kiedyś, że niemal 20 lat temu przyszedł pan na spektakl kompletnie nieznanych sobie licealistów z Koszalina i został z nimi do rana. Nadal potrafi pan wkręcić się w takie spontaniczne akcje?
J.J.: - Bardzo lubię pracować z młodzieżą. Teraz na przykład ściągnąłem trzydzieścioro dzieci z Orenburga na Uralu na warsztaty Studia Artystycznego Metro. To są "dzieciaki polonijne", potomkowie zesłanych na Ural po powstaniu listopadowym i styczniowym.
Czyli nie jest pan celebrytą całkiem zamkniętym na świat zewnętrzny?
J.J.: - No cóż. Zdania na ten temat są, proszę pani, podzielone.
Pan jest trochę wariatem!
J.J.: - A ja myślę, że odrobina szaleństwa pomaga w realizacji marzeń!

Iwona Zgliczyńska
(14/2012)

Show
Dowiedz się więcej na temat: Janusz Józefowicz | dzieci | Natasza Urbańska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy