Reklama
Reklama

Karol Strasburger: Miłość nie potrzebuje "papierka"

Karol Strasburger (71 l.) w poruszającej rozmowie odkrywa niezwykłe, rodzinne historie. Jego rodzice rozstali się, kiedy był małym chłopcem. Jak wpłynęło to na jego dalsze życie? Czy planuje małżeństwo z obecną partnerką?

Jak wyglądał pana rodzinny dom?

- To był dom z zasadami. Od dziecka uczono mnie, że w życiu nic nie dostaje się za darmo. Trzeba być pomocnym, uczciwym, prawdomównym. Trzeba szanować ludzi, uznawać ich wybory, religię, kulturę, pochodzenie. Tym zasadom jestem wierny.

Rodzice byli wobec pana surowi?

- Byli konsekwentni. Jeśli coś się im nie spodobało w moim zachowaniu, od razu mi o tym mówili. Świat dorosłych i świat dzieci były mocno rozgraniczone. Ojciec zawsze powtarzał, że "dzieci i ryby głosu nie mają". Jeśli w mojej obecności toczyła się ważna rozmowa, nie mogłem przeszkadzać. Z drugiej strony miałem dużą wolność. Po lekcjach biegałem z kolegami nad Wisłę, grać w piłkę, ćwiczyć na drążkach. Nikt nas nie pilnował, nie było jeszcze telefonów komórkowych.

Reklama

Był pan bardziej związany z mamą czy z tatą?

- Gdy kończyłem szkołę podstawową, moi rodzice rozwiedli się. Zamieszkałem z mamą. Ojciec założył drugą rodzinę. Relacje z nim początkowo nie układały się najlepiej, ale nie straciłem z nim kontaktu. Byłem też bardzo związany z mamą mojego ojca, babcią Hanią, która prowadziła kawiarnię w Konstancinie. Była kobietą wyjątkowych manier, dużej religijności i niezwykłej dobroci. Jak ukradziono jej srebro rodowe, zamiast biec na policję, mówiła: "Złodziej zrozumie kiedyś, że źle zrobił, a los mu to wszystko wypomni". Na moje wychowanie wpływ miała też ciocia, siostra Maria Anuncjata, zakonnica, przełożona Zgromadzenia Sióstr Niepokalanek w latach 1983-1996 w Szymanowie. Gdy miała do nas przyjechać, piekła keks z bakaliami, którego smak pamiętam do dziś.

W tamtych czasach był też jasny podział obowiązków dla mężczyzn i kobiet.

- Wtedy kobiety też pracowały, ale dom miał solidne podstawy...

Jest pan też stały w uczuciach. Z pierwszą żoną był pan ponad 30 lat...

- Stałość w uczuciach, odpowiedzialność za dane słowo - to również zasady, których mnie uczono w dzieciństwie. Ale miłość i wspólne życie to nie jest tylko sprawa uczuć, choć od nich tak naprawdę wszystko się zaczyna. Miłość cementuje ten sam świat zasad, dążenia do tego samego celu.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Po śmierci żony nie chciał pan być sam. Od kilku lat pana towarzyszką życia jest Małgorzata Weremczuk, pana menedżerka. Trudno było cementować tę miłość?

- Nie. Dużo nas łączy, podobnie patrzymy na świat, inspirujemy się. Małgosia zaraża mnie optymizmem i życiową energią. Jest jej wszędzie pełno, ma liczne grono znajomych i jest bardzo lubiana. Podziwiam ją. A ona czerpie z mojego życiowego doświadczenia. Wprowadziłem ją np. w świat tenisa, nauczyłem lepiej jeździć na nartach. Czujemy się ze sobą dobrze i bezpiecznie.

Kiedy rok temu pytałam pana o ślubne plany, zaprzeczył pan. Jak jest dziś?

- Miłość nie potrzebuje "papierka". Ale jeśli zdecydujemy się sformalizować nasz związek, nie będziemy o tym opowiadać publicznie. Nie lubimy rozgłosu, unikamy promowania siebie jako pary - prawdziwa miłość nie potrzebuje poklasku.

Rozmawiała Aleksandra Jarosz

Cały wywiad w najnowszym numerze magazynu "Świat&Ludzie"

***

Zobacz więcej materiałów:

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy