Reklama
Reklama

Korcz: Czekałam na to 38 lat!

Marzyła o wielkiej miłości - 4 lata temu poznała Pawła. Marzyła, aby urodzić mu syna - dziś jest mamą 6-miesięcznego Jasia. Annę Korcz (42 l.) los rozpieszcza. Ale nie zawsze tak było...

Sześć miesięcy temu w Pani życiu pojawił się pewien przystojniak?

Anna Korcz: - Oj tak, Jasio jest prawdziwym cudem natury... Po prostu zwariowałam na jego punkcie.

I odmłodniała Pani. Widać, że macierzyństwo Pani służy!

A. K.: - Dziękuję. Po urodzeniu Jasia, wiele koleżanek powiedziało mi, że właściwie to mogłabym rodzić dzieci bez przerwy, bo tak dobrze wyglądam. Zastanawiałam się tylko, czy to na pewno jest komplement? Może dają mi w ten subtelny sposób do zrozumienia, że powinnam na dobre zerwać z zawodem i oddać im pole do działania? (śmiech)

Trudno Pani nie zazdrościć! Spełniają się w końcu wszystkie Pani marzenia!

Reklama

A. K.: - Ale ja czekałam na to aż 38 lat! I nie dostałam tego wszystkiego za darmo. Trzeba trochę dostać po tyłku, pocierpieć, popłakać, żeby otrzymać taki prezent od losu. I nie jest to tylko moja zasługa. Nie wiem, jaką kobietą bym dziś była, gdybym nie poznała Pawła...

...na planie zdjęciowym "Na Wspólnej". Podobno połączyły Was jakieś interesy?

A. K.: - To jest plotka! Paweł wynajmował do serialu swój samochód, którym jeździł mój partner z planu. No i siłą rzeczy przemykał gdzieś pomiędzy aktorami. To trwało chyba 2 lata, a ja nawet nie wiedziałam, jak on wygląda. Aż pewnego dnia Paweł musiał przestawić auto do ujęcia, a ja akurat byłam w środku. I tak się poznaliśmy. Potem przypadkowo gdzieś na siebie wpadliśmy, no i tak od słowa do słowa... Samo życie wyreżyserowało ten związek!

Czyżby? Zapewniała Pani przecież: "Nie wyobrażam sobie samotnego życia. Jest w nim miejsce dla mężczyzny". Nie brała Pani pod uwagę czarnej wersji scenariusza.

A. K.: - Nie brałam. Wiedziałam, że on musi się wreszcie pojawić. Co więcej, w tej chwili - choć wszyscy się ze mnie śmieją - jestem absolutnie pewna, że Paweł jest ostatnim mężczyzną w moim życiu. Tak czuję. I jestem przez to bardzo spokojna, bo nawet gdyby się nam nie udało i musielibyśmy się rozstać (szybko odpukuję!), to nie zwiążę się z nikim innym.

Skąd taka pewność? Kobieca intuicja?

A. K.: - Mam chyba jakieś trzecie oko proroka. Po prostu to wiem. Nie wiem, skąd, nikt mi tego nie przepowiedział, żadna wróżka ani astrolog. Co nie znaczy, że ufam mu bezgranicznie, w końcu to tylko mężczyzna. Więcej - samiec! Mimo to czuję się przy nim spokojna. Bo jestem spełniona jako matka, żona, kochanka i jestem spełniona jako aktorka. Wszystko to, o czym marzyłam, już dostałam. Więcej od życia nie chcę! Dlatego nie mam żadnych wątpliwości: ta miłość będzie moją ostatnią.

Oby najważniejszą! Po rozwodzie z ojcem Kasi i Ani nie mogła się Pani podnieść...

Długo mi się nie układało... Kiedyś traktowałam nieudane związki jako osobistą klęskę. Teraz myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Zakładam więc, że wszystko, co mnie spotkało złego, działo się po to, żebym bardziej ceniła to, co teraz dostaję.

Co ma Pani na myśli?

A. K.: - Kiedy jesteśmy młode, myślimy w kategoriach: "Koniecznie muszę mieć ten płaszcz i te buty". Albo "Chcę polecieć do Meksyku!". Dziś mam zupełnie inne priorytety. Do Meksyku w ogóle nie muszę lecieć, nie marzę o butach za 40 tysięcy, ani o willi z basenem. Bo po co mi to wszystko? Mam trójkę zdrowych dzieci. Kogoś, kto mnie kocha i kogo ja kocham. I nieważne, że związek nie przypomina idylli.

Nie jesteście parą idealną?

A. K.: - Mamy swoje wady i humory. Jednak na tyle mocno się kochamy, że jeśli nawet coś złego się zdarzy, to staramy się o tym szybko zapomnieć. Trzeba czasami pójść na kompromis, ugryźć się w język. Przede wszystkim liczyć się z tym drugim człowiekiem. Wtedy miłość zwycięża.

A jeżeli miesza się z biznesem? Nie jest to przypadkiem mieszanka wybuchowa?

A. K.: - Właśnie jest... Ponieważ nie nadaję się do biznesu, bo jestem nerwusem, umówiliśmy się, że będzie go prowadził Paweł. Mam na myśli Zacisze-Pomiechówek, gdzie niebawem otwieramy salę konferencyjno- bankietową. Czasami tupnę na coś nogą, żeby zaznaczyć swoją obecność, ale tylko dla żartu, bo Pawełek konsultuje się ze mną w każdej sprawie. Mówię mu wtedy: "Rób jak uważasz - ja się na tym nie znam". Ale on chce być fair.

Mogłaby się Pani tam przenieść na stałe? Postawić dom, prowadzić wiejskie życie?

A. K.: - Gdyby tam pani przyjechała, nie zadawałaby tego pytania. Tam jest tak pięknie, cicho i czysto... Marzę, żeby wybudować taki dom, w którym dokończę kiedyś swojego żywota. Do którego przyjeżdżałyby odpocząć nasze dzieci. Bo przypuszczam, że ani moje córki, ani synowie Pawła nie zdecydują się tam z nami zamieszkać. Na razie nie mamy pieniędzy na żaden dom, nawet najmniejszy, ale jeśli nam opatrzność pomoże i go postawimy, to przeprowadzimy się tam z Jasiem.

No, chyba, że rodzina się powiększy... Pani mąż ma trzech synów, nie marzy o córce?

A. K.: - On coś przebąkuje na ten temat, ale nie jestem do tego przekonana. Musiałabym odczekać kilka lat, wychować Jasia. A wtedy będę dobiegać pięćdziesiątki... Nie! Jestem odważna, ale... znam granice odwagi.

Rozmawiała Ewa Anna Baryłkiewicz

(nr 46)

Na Żywo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy