Reklama
Reklama

Krzysztof Krauze o walce z nowotworem

Reżyser Krzysztof Krauze przyznaje, że gdy przed pięcioma laty rak prostaty zaatakował po raz pierwszy, zlekceważył przeciwnika. Jak to zwykle bywa, dowiedział się o nim przypadkiem, przy okazji innych badań.

Wiadomość nie zrobiła na nim wrażenia. Nie poleciała mu żadna łza. Nie użalał się nad sobą nigdy - kręcił wtedy swój film "Plac Zbawiciela".

Poddał się operacji, jednak na radioterapię nie poszedł. Zniechęcił go gniewny, obrażony ton głosu lekarza, do którego zadzwonił. Żonie oświadczył, że to jego sprawa i da sobie radę sam.

Gdy rak powrócił, Krauze dowiedział się, że zostało mu półtora roku życia, jeśli nie zacznie się leczyć. Postanowił zaufać lekarzom i ustalił procedury postępowania.

Przestał palić, zaczął czytać o raku, nauczył się radzić sobie ze stresem, a także zmienił dietę. Poddał się leczeniu - lekarz zdecydował: chemia plus terapia hormonalna. Miał już ogniska rakowe w kręgosłupie, w kościach, a wyniki PSA (marker nowotworowy raka prostaty) przerażające. Gdy pojechał do RPA, miał 30!

Reklama

Dziś - po terapii - 2 (norma 0 - 4). Powróciła spokojna nadzieja. Bo nie użalał się nad sobą nigdy. - Użalanie się nad sobą sprawia, że stajemy się słabi - mówi. On na słabość nie może sobie pozwolić.

Dlaczego mówi o chorobie? On, człowiek tak intymny? Bo uznał, że mówiąc o tym, może uratować komuś życie, jeśli w odpowiednim momencie zrobi badania! Nieprawdą jest, że umierają inni...

- Raka nie można traktować jak wroga. Zawdzięczam mu zdrowe życie, wiem, co jest ważne, co nie, cieszę się chwilą, nauczyłem się w ogóle dziękować... - wyznał niedawno.

IJ

(nr 5)

Życie na gorąco
Dowiedz się więcej na temat: choroby | Krzysztof Krauze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy