Reklama
Reklama

Lidia Stanisławska musiała z córką uciekać z domu przed agresją kochanka

Choć podobała się mężczyznom, nieraz przez nich płakała. Jeden z nich przez siedem lat tyranizował ją i jej dziecko. Koszmar, który przeżyła, pamięta do dzisiaj.

- Na moście Poniatowskiego oparłam się o barierkę. Przechyliłam się sprawdzając, czy gdybym skoczyła, to dałoby mi to stuprocentową pewność, że koniec, czy groziłoby kalectwem... - wspomina piosenkarka Lidia Stanisławska (62 l.) w książce "Jak nie zrobić kariery czyli potyczki z show-biznesem". Nie wiadomo co stałoby się tamtego zimowego dnia, gdyby na jej drodze nie pojawił się pewien staruszek...

Choć Lidia od dziecka lubiła śpiewać, wcale nie marzyła o karierze piosenkarki. Chciała zdawać na filologię polską, więc z rodzinnego Sławna wybrała się do Trójmiasta na kursy przygotowawcze do egzaminów. Ale zamiast ślęczeć nad książkami, zakochała się nieszczęśliwie w Andrzeju, operatorze telewizyjnym. - Odbywałam z jego udziałem przyspieszoną lekcję dorosłości - wspominała po latach tamto zauroczenie. - Spacery po plaży nocą, kąpiele w morzu nago, odkrywanie erotyzmu. Pełen amok, zaczadzenie, które nie pozwalało mi dostrzec, że im bardziej mój zachwyt rósł, to jego malał - dodawała.

Reklama

Zakochana nastolatka oblała egzaminy wstępne i ze wstydem wróciła do domu, a obiekt jej uczuć zniknął z jej życia. - Znudził go najwyraźniej ten bezgraniczny i bezkrytyczny zachwyt w moich oczach - tłumaczyła. - Miałam złamane serce. Przestałam jeść, komunikować się z otoczeniem. Rodzice byli przerażeni moim odrętwieniem - przyznała artystka. Miesiąc trwało nim zdołała uporać się z bólem po tych rozczarowaniach. Niedługo później los się do niej uśmiechnął.

W 1973 r. zaprezentowała się na Koszalińskiej Giełdzie Piosenki i wygrała ten konkurs. Jej kariera ruszyła wtedy z miejsca. Była najszczęśliwsza na świecie, gdy dostała pracę w snobistycznym klubie "Na Pięterku" w Hotelu Bristol, którym zawiadywał Ludwik Klekow, współzałożyciel festiwalu sopockiego. Nie przypuszczała jednak, że w nowym miejscu pracy nic nie ułoży się tak, jak to sobie wymarzyła. Jej szef, któremu się podobała, zaproponował jej, aby u niego zamieszkała, a kiedy się na to nie zgodziła, pokazał jej, co znaczy urażona męska duma.

Klekow wykorzystywał każdą okazję, by upokorzyć młodziutką wokalistkę. - Zaczął ze mną coś w rodzaju okrutnej gry, mówiąc kolokwialnie, dał mi popalić - wspominała. - Ostentacyjnie okazywał mi niechęć, dawał najniższe stawki, najmniej do śpiewania - wyliczała. Nie dała się jednak złamać, wiedziała już, że scena jest jej żywiołem. Choć z czasem wokalistce zawodowo wiodło się coraz lepiej, czuła się osamotniona.

Przyjęła więc bez wahania zaproszenie od byłego ukochanego Andrzeja, przez którego tyle wycierpiała, na sylwestra na Kaszubach. - Plątał mi się jeszcze po sercu, więc pojechałam, by się ostatecznie upewnić, że nie jest mną zainteresowany. Po prostu ktoś inny mu nawalił. Czułam się podle, ostatecznie poniżona - na zawsze zapamiętała tamte chwile. To nie wyczerpało jednak limitu nieszczęść. Po powrocie z nieudanej imprezy do użyczonego mieszkania, zastała w progu swoje spakowane walizki. W jednej chwili została bez dachu nad głową.

Zrozpaczona, nie wiedząc, co ze sobą począć, błąkała się po Warszawie. Przez myśl przeszło jej nawet ostateczne rozwiązanie... Los jednak okazał się wtedy dla niej łaskawy. Gdy stała na moście Poniatowskiego, podszedł do niej starszy mężczyzna poruszający się z trudem o kuli i powiedział słowa, które zapamiętała na całe życie: "Dziecko, co ty chcesz zrobić? Zaufaj życiu, człowiek jest silny, tylko o tym nie wie." Lidia go posłuchała...

Znalazła lokum i pracę w kabarecie "Pod Egidą", a co najważniejsze zakochała się z wzajemnością. Miała 22 lata, gdy wyszła za mąż za poznanego przypadkowo na ulicy Marka, dziennikarza "Sztandaru Młodych". Niedługo później na świat przyszła ich ukochana córka Justyna. Jednak związek Lidki nie przetrwał. Jak czytamy w biografii artystki, porzuciła męża dla innego mężczyzny, gdy jej córka miała sześć lat. - Przyjął to ze spokojem dojrzałego faceta. Dał mi trzy miesiące na to, aby ochłonąć. Niestety, ochłonęłam dużo później i nic już nie mogło rozpadu rodziny powstrzymać - wyjaśniała.

Kochanek, dla którego tyle poświęciła, okazał się despotą. Uczynił z jej życia piekło i nie pozwalał jej nawet pracować. Odmawiała więc udziału w koncertach ze strachu przed swoim panem i władcą. - Jeśli się buntowałam, nie dostawałam grosza na życie. Zaczęła się przemoc psychiczna, potem fizyczna. Wiele razy musiałyśmy z córką uciekać z domu, kryjąc się po sąsiadach przed jego agresją - zdradziła tragiczną prawdę. Najbardziej bolało ją, że cierpiała też jej córka.

- On szczerze jej nie znosił. Stosował wobec niej najbardziej wymyślne sposoby poniżania, a ja, broniąc własnego dziecka, byłam karana jeszcze dotkliwiej - wyznała. W końcu znalazła jednak w sobie dość siły, aby uwolnić się od tyrana. - Zostałam w kompletnie ogołoconym mieszkaniu, gdzie stało tylko pianino, bo okazało się za ciężkie do wyniesienia - podsumowała gorzko. Rozstaniem zakończył się też jej kilkuletni związek ze szkolnym kolegą Nazimem Alijewem. A gdy już straciła wszelką nadzieję, że spotka mężczyznę swojego życia, na jej drodze pojawił się lekarz weterynarii Jan Magdziak.

Poznali się na festynie, gdzie komentował pokazy tresury owczarków niemieckich, a ona dawała tam koncert. Spędzili razem miły dzień, lecz gdy Lidka zapragnęła, żeby został z nią na dłużej, uczciwie oznajmił, że nie jest wolny. Musiało minąć aż 14 lat, aby spotkali się ponownie! Jan był już po rozwodzie i od razu zadeklarował wspólną przyszłość. W tym roku świętować będą 10-lecie swojego ślubu, ale wciąż są w sobie tak zakochani, jakby dopiero się poznali. Kiedy ona śpiewa, Jan patrzy na nią zauroczony, a gdy jest jej chłodno okrywa szalem. Lidia znalazła swój bezpieczny port.

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:


Na żywo
Dowiedz się więcej na temat: Lidia Stanisławska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy