Reklama
Reklama

Łukasz Matecki i jego żona przeżyli trudne chwile. Nie wiedzieli, czy ich dziecko przeżyje

Nie był gorliwym katolikiem. Pojawiał się na nabożeństwach tylko od święta. Gdy tuż po narodzinach zachorował jego synek, poszedł do kościoła.

Kiedy na świat przyszedł jego pierworodny, Wicek, był przeszczęśliwy. - To niezapomniany dla mnie dzień - mówi Łukasz Matecki, który 18 czerwca 2006 roku zadebiutował w roli taty.

Jego "mały bąbelek" urodził się silny, a donośny krzyk noworodka upewnił wszystkich, że jest okazem zdrowia. Dostał 10 punktów w skali Apgar. Trzy dni później malucha wraz z mamą wypisano ze szpitala.

Niestety, radość świeżo upieczonych rodziców nie trwała długo. Nazajutrz z chłopczykiem zaczęło się dziać coś niepokojącego. Bez przerwy zanosił się płaczem, nie chciał jeść, był rozdrażniony, a panujący wtedy upał wzmagał tylko poczucie ogólnego wyczerpania.

Reklama

- Zmierzyliśmy temperaturę, termometr wskazał prawie 39 stopni - wspomina Łukasz.

Niewiele się zastanawiając, z żoną Anną spakowali najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyli do pobliskiej kliniki dziecięcej przy ul. Niekłańskiej. Lekarze rozkładali bezradnie ręce, zlecając kolejne badania.

Pojawiło się podejrzenie zakażenia okołoporodowego. Wreszcie postawili diagnozę, która brzmiała jak wyrok: sepsa.

- Stwierdzono zapalenie mięśnia sercowego, opon mózgowych oraz ucha wewnętrznego - wylicza drżącym głosem Łukasz.

Stan synka gwałtownie się pogarszał. Bardzo szybko się wychładzał, bo bakteria betapaciorkowca zaatakowała ośrodek termoregulacji.

Wicek trafił do inkubatora, a jego drobne ciałko podpięto do skomplikowanej aparatury. Rozpoczęła się dramatyczna walka o życie maluszka. Podawano mu trzy różne antybiotyki w kilkugodzinnych odstępach.

- Mój synek miał pokłute całe ciało, pobierano do analizy m.in. płyn mózgowo-rdzeniowy - opowiada aktor.

Małżonkom towarzyszył permanentny stres. - Trzy tygodnie, które spędziliśmy w szpitalu, to był prawdziwy koszmar - zdradza.

To, co zapamiętał z tamtego czasu, to lejący się z nieba żar. - Ponad trzydziestostopniowy upał. Przez kilka tygodni non stop. Na zewnątrz i w środku.

Każdego dnia przynosił żonie śniadanie i dodawał jej otuchy.

- Próbowałem z oczu lekarzy wyczytać, jakie są rokowania. Po południu i wieczorem rytuał się powtarzał - wspomina.

Wreszcie usłyszał od medyków, że jego synek, jeśli przeżyje, może nigdy nie odzyskać w pełni zdrowia. Załamany tą wizją, wyszedł w pośpiechu ze szpitala. Zapamiętał, że był to 27 czerwca, południe.

- Ze spuszczoną głową wracałam do domu. Czułem bezradność - zdradza.

Kiedy przechodził obok kościoła przy warszawskiej ulicy Nobla, poczuł nagły impuls, by wejść do środka, choć wcześniej bywał na nabożeństwach jedynie od święta. Siadł w ławce. Wewnątrz było prawie pusto. Zaczął się modlić. Tak jak umiał, prostymi słowami.

- Nagle usłyszałem dźwięk dzwonków zapowiadających początek mszy i wszedł ksiądz z niewielką świtą - opowiada Łukasz.

Uzmysłowił sobie, że trafił na nabożeństwo. Postanowił zostać. Okazało się, że tego dnia obchodzone jest święto Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Mało tego, świątynia do której wszedł, była pod Jej wezwaniem.

- Nie byłem w kościele tyle lat i teraz, kiedy wchodzę, w tej mojej beznadziejnej sytuacji, trafiam na mszę poświęconą takiej intencji? Do kościoła pod takim patronatem? To dało mi do myślenia - opowiada.

Duchowny i wierni modlili się za cierpiących i tych w beznadziejnej sytuacji, on też zwrócił się do Boga.

Wicek po dwóch tygodniach opuścił oddział, ale dochodził do siebie jeszcze długo.

Pół roku później byli na konsultacji u pani kardiolog, która miała stwierdzić, czy nie doszło do dalszych powikłań. Lekarka dokładnie zbadała chłopca, po czym spojrzała głęboko w oczy malucha i powiedziała, zwracając się również do Łukasza:

- Świetnie! Tato, to powinieneś pójść do kościoła świeczkę zapalić po tym, jak ty z tego wyszedłeś.

Aktor głębi duszy przyznał jej rację. Łukasz i Ania doczekali się jeszcze jednego syna - Feliksa, znanego z roli Wojtusia w serialu "M jak miłość".

Aktorska para stara się wychowywać pociechy w wierze. Dzień 27 czerwca jest dla nich szczególny:

- Co roku staramy się o nim pamiętać, Matka Boska Nieustającej Pomocy jest nam ogromnie bliska i otacza nas swą opieką - mówi z przekonaniem Łukasz.

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:

Dobry Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy