Reklama
Reklama

Małgorzata Potocka: Czas nie leczy ran, tylko je zabliźnia

Zawsze była przewodniczką stada. Silna, zorganizowana. W chwilach kryzysu walczyła o siebie, bo miała dla kogo żyć – dla ukochanych córek.

Córka Weronika jej powtarza: "Nie powracaj do przeszłości, bo już nic nie da się zmienić". Dlatego Małgorzata Potocka (62 l.) nie chce roztrząsać swoich błędów i porażek. Uważa, że i tak miała szczęście.

Przed laty w Łodzi małym fiatem wjechała pani w samochód Józefa Robakowskiego...

I tak zacieśniła się nasza znajomość. Józek wykładał fotografię w szkole filmowej, do której chodziłam. Spodobał mi się, bo wtedy nie biadolił, tylko się roześmiał. Wkrótce zostaliśmy małżeństwem.Wspierał mnie jako twórcę, robiłam filmy dokumentalne o artystach. Odwiedzali nas profesorowie, politycy z podziemia. Otworzyliśmy w domu pierwszą w Polsce podziemną galerię sztuki. Ludzie przychodzili, kiedy zaczynała się godzina milicyjna, wychodzili nad ranem. Na korytarzu stały cztery krzesła dla panów z UB. Patrzyli, kto wchodzi. Wynosiliśmy im kawę. Matylda, moja pierwsza wymarzona córka, była zawsze z nami - takie dziecko rewolucji.

Reklama

Związek jednak nie przetrwał, bo zafascynowała się pani Grzegorzem Ciechowskim i odeszła od męża.

Zmęczył nas stan wojenny. Przeżyłam aresztowanie. To wszystko miało wpływ na nasze rozstanie, które odbyło się w wielkim bólu.

Przeszła Pani z domu pełnego intelektualistów do mieszkania muzyka rockowego.

Tych intelektualistów mi brakowało. Świat artystyczny dominował w obu domach. Ale muzycy niekoniecznie chodzą do muzeów, czytają literaturę. Rekompensowałam to sobie, jeżdżąc do Józka. Szliśmy wtedy do muzeum. To bardzo bolało Grzegorza. Był zazdrosny. Ale wiedział, że mój związek z Józkiem ma siłę nie do pokonania. Łączyła nas pasja. Do dziś się przyjaźnimy.

Kierowała pani karierą Grzegorza, była jego muzą. Spędziliście razem dziesięć lat.

Owocem naszej miłości jest Weronika. Urodziła się, kiedy mieszkaliśmy w Falenicy. Potem przy ulicy Puzonistów w Warszawie, na ziemi, którą dała nam moja mama, zbudowaliśmy dom marzeń. Miał być na zawsze. Ale tak jak Grzegorz śpiewał "Nigdy nie mów na zawsze"... Skończył się nasz związek. Zostałam z jego długami za studio nagrań stworzone na światowym poziomie. Straciłam dom. Bardzo to przeżyłam. Córka kilkakrotnie musiała zmieniać szkołę. Rodzice komentowali w domu artykuły z gazet o naszym rozstaniu. Potem Wera słuchała w szkole niewybrednych komentarzy.

Czas leczy rany? Wybaczyła Pani niani, która związała się z Grzegorzem?

Wybaczyłam. Czas nie leczy ran, tylko je zabliźnia. To zawsze bardzo boli, tego się nie zapomina. Gdyby Ania nie odcięła Weroniki od trójki przyrodniego rodzeństwa, ten ból byłby mniejszy. Grzegorz by do tego nie dopuścił. To stało się, kiedy opublikowałam trzy lata temu autobiograficzną książkę. Weronika jest bardzo związana z rodzeństwem. Kocha ich wszystkich. Może kiedy dorosną, nawiążą z nią kontakt. To wielkie nieszczęście, że bliscy tego niezwykłego artysty, zamiast kultywować jego pamięć, są skonfliktowani.

Wychowywała się Pani w artystycznej rodzinie. Mama była reżyserem filmów dokumentalnych, tata Ryszard Potocki, uznanym scenografem.

Dzieciństwo i czasy szkolne spędziłam w wytwórni filmowej przy Łąkowej w Łodzi. Nie wychodziłam z planu filmowego taty. Po korytarzach spacerowali esesmani ze "Stawki większej niż życie". Jako 6-latka miałam zagrać główną rolę w filmie "Awantura o Basię", ale byłam niesforna, nie lubiłam się podporządkowywać. Wyrzucili mnie z planu i wystąpiłam tylko w epizodzie.

Mieszkaliście w Łodzi w kamienicy zwanej Domem Filmowców przy Narutowicza 90.

Naszymi sąsiadami byli m.in. Roman Polański, Aleksander Ford. Mieszkanie wyglądało jak dom cudów. Tata budował w nim rekwizyty do filmów. W salonie stało drzewo, które rozdawało chleb Jackowi i Plackowi w filmie "O dwóch takich, co ukradli księżyc". W moim pokoju były ruchome pelikany. Bracia Kaczyńscy, grający w filmie główne role, lubili przychodzić do nas i na nich siadać.

Bardzo przeżyła Pani rozstanie rodziców?

Obiecałam sobie, że moich dzieci nigdy nie spotka taki los. Niestety, nie udało mi się dotrzymać tego słowa.

Pani rodzice przeżyli traumę II wojny światowej...

Mama miewała przez to stany depresyjne. Kiedy gestapo w czasie Powstania Warszawskiego rozstrzeliwało ludzi, w szpitalu na Woli na plecach przez piwnice przenosiła chorych. Wraz z dwoma swoimi siostrami uratowała wiele osób. Ją samą trzykrotnie prowadzono na rozstrzelanie. Uciekła spod muru. Nigdy o tym nie mówiła. Wszystkiego dowiedziałam się od jej sióstr. Jej wielką miłością był syn żydowskiego fabrykanta. Aresztowano go w ulicznej łapance. W pociągu jadącym do obozu powiedział koledze: "Idź na Miodową 26 i powiedz Marlince, że jest miłością mego życia". Po tych słowach wyjął nóż z kieszeni i wbił sobie w serce.

Wychowała się Pani w katolickiej rodzinie. Jaką rolę odgrywa wiara w Pani życiu?

Od trzynastego roku życia uczyłam się w klasztorze Sióstr Niepokalanek w Nowym Sączu. Mam z nimi kontakt do dzisiaj. Człowiek pozbawiony wiary nie da sobie rady w życiu. Staje się po prostu bezsilny.

***

Zobacz więcej materiałów z życia osób znanych


Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Małgorzata Potocka (aktorka)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy