Reklama
Reklama

Marcin Szczygielski: Kocham kobiety!

W piątek, 26 lutego, w warszawskim Teatrze Komedia odbyła się premiera galowa przedstawienia Marcina Szczygielskiego pt. "Wydmuszka". Całość reżyseruje Tomasz Dutkiewicz, w rolach głównych możemy zobaczyć Joannę Liszowską i Annę Guzik.

PAP Life: - W warstwie fabularnej tekst ukazuje historię dwóch całkowicie różnych kobiet: jedna to skromna bibliotekarka, druga - dość rozwiązła żona biznesmena. A o czym jest ta sztuka ponad tym?

Marcin Szczygielski: - Tak naprawdę ten tekst opowiada o tym - w co wierzę głęboko - że prawdziwe i głębokie porozumienie między dwojgiem ludzi może występować wtedy, gdy nie ma między nimi napięcia seksualnego. W przypadku osób heteroseksualnych dotyczy to ludzi tej samej płci: hetero dziewczyna świetnie dogada się z inną hetero dziewczyną, a nigdy nie zbuduje tak bliskiego porozumienia z chłopakiem. Dodatkowo "Wydmuszka" pokazuje, że niekoniecznie miejsca, które w życiu zajmujemy, są właściwymi miejscami i tak naprawdę bardzo mało potrzeba, żeby odkryć swoją prawdziwą twarz i samego siebie, ale czasami nie można tego zrobić na własną rękę, potrzebny jest nam ktoś, kto nam w tym pomoże.

Reklama

PAP Life: - A co było Twoją inspiracją?

M.S.: - To co mnie zainspirowało do napisania "Wydmuszki" to moja miłość do kobiet. Jakkolwiek by to kuriozalnie nie brzmiało, bo nigdy nie ukrywałem, że jestem homoseksualistą. Ja naprawdę uwielbiam kobiety: sposób w jaki myślą, w jaki się zachowują, w jaki postrzegają świat i go analizują. Jest mi bliska ich emocjonalność - wynika to z tego, że mam w sobie pewien rys kobiecości. Wiem i rozumiem, czego kobiety pragną.

PAP Life: - W sztuce ukazujesz pragnienia dwóch skrajnie różnych kobiet.

M.S.: - Tak, bo myślę, że zawsze niezbędna jest taka opozycja i zestawienie diametralnie różnych charakterów. A tak naprawdę chodziło mi o to, że na pewnym poziomie wszyscy pragniemy tego samego: wszyscy chcemy być szczęśliwi. Zderzyłem dwie dziewczyny, gdzie jedna jest 35-letnią zamkniętą w sobie, poblokowaną bibliotekarką, uzależnioną od matki, która ją tłamsi i kontroluje z drugą, która teoretycznie jest bardzo wyzwolona. W swoim życiu postawiła na zamożnego faceta, który ma jej zapewnić wygodne życie i poczucie bezpieczeństwa. Teoretycznie obie nie mają ze sobą nic wspólnego, ale jak się później okaże obie potrzebują siebie nawzajem. Być może właśnie dlatego, że są tak różne i każda może drugą czegoś nauczyć. W momencie kiedy się spotykają, zaczynają przyciągać się jak dwa magnesy i to zbliżenie okazuje się bardzo głębokie. W pewnym momencie one się nawet ze sobą sklejają. Oczywiście po chwili się odklejają, ale każda z nich jest już inna i coś z tej drugiej w sobie unosi.

PAP Life: - To Twoja druga sztuka, po "Berku, czyli upiorze w moherze".

M.S.: - Tak, tylko że w przypadku "Berka" na sztukę teatralną przerobiłem moją powieść, więc było to prostsze. Tutaj napisałem ten tekst od początku do końca z myślą o wystawieniu go na scenie. I muszę przyznać, że ogromną przyjemność mi sprawiła ta praca. Tak że serdecznie zapraszam do jej obejrzenia.

Rozmawiała: Agnieszka Saracyn-Rozbicka

PAP/pomponik.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama