Reklama
Reklama

Marek Frąckowiak wygrał walkę z nowotworem! "Choroba została spacyfikowana"

Marek Frąckowiak (63 l.), znany m.in. z produkcji "Czas honoru", "C.K. Dezerterzy" czy "Psy", walczy z nowotworem. Obecnie aktor dochodzi do siebie po ciężkiej operacji.

Jak pan się czuje? To już koniec leczenia?

Marek Frąckowiak: - Nie można mówić o końcu leczenia, ale choroba na razie została spacyfikowana. Jak się czuję? Zupełnie przyzwoicie.

Miałem rozległą operację kręgosłupa piersiowego i lędźwiowo-krzyżowego. Mam tam teraz trochę kobaltu i gipsu. Skutki operacji będę odczuwał do końca życia, mam nadzieję, długiego. Ale dzięki wspaniałym chirurgom z Grodziska Mazowieckiego udało się zapobiec najgorszemu i, mimo bólu, jestem sprawnym człowiekiem.

Czy wróci pan na plan, na scenę?

Reklama

M.F.: - Już wróciłem na plan "Czasu honoru". Po wakacjach wracam do Teatru Rampa i Kamienica. Myślę też o wyprodukowaniu własnej sztuki. Jest czym wypełnić czas, oby tylko starczyło sił.

Wakacje jak co roku z żoną Ewą Złotowską?

M.F.: - Bez względu na stan zdrowia, mam okazję sporo podróżować. Więc jak tylko przekraczam granice Warszawy i wjeżdżam do Konstancina, już jestem na wakacjach. Bo ja urlop mam u siebie. Tutaj mam uzdrowisko, wspaniałą przyrodę, rodzinę, przyjaciół, dom, zwierzęta...

16 sierpnia, w dniu pańskich urodzin, obchodzicie też z żoną rocznicę ślubu. Ma pan receptę na dobry związek?

M.F.: - Czy w małżeństwie, czy innych związkach odpowiedź może być jedna: to suma kompromisów. Poza tym obowiązuje zasada wzajemności. Oczekując czegoś od innych, muszę to samo oferować. Trzeba coś dać, żeby wziąć. Na roszczeniach, wymuszeniach nic się nie zbuduje.

Pańska choroba stała się sprawą publiczną. Jak reagują ludzie?

M.F.: - Miałem wiele sygnałów, że modlą się za mnie, trzymają kciuki, myślą o mnie. Otrzymałem niesamowitą, wspaniałą energię. Jestem wdzięczny. Nie wyobrażałem nawet sobie, że moja osoba może zajmować tylu ludzi...

Gdyby mógł pan mieć jedno życzenie do losu, to jakie?

M.F.: - Całe życie byłem wysportowany, jeździłem konno, myślałem, że ciało będzie mi służyć zawsze i do końca. Ale przyszła choroba - zostałem sparaliżowany, pełzałem po ziemi... Wraca to do mnie w najgorszych wspomnieniach. To jest banalne, co powiem, ale zdrowie jest najważniejsze. Poprosiłbym o końskie zdrowie.

Rewia
Dowiedz się więcej na temat: Marek Frąckowiak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy