Reklama
Reklama

Marek Walczewski bawił widzów na ekranie, ale w jego życiu rozgrywał się dramat

Marek Walczewski (†72 l.) najpierw walczył z żoną o to, by mogli cieszyć się potomstwem. Z czasem zrozumiał, że nie będzie ojcem. Pod koniec życia znów toczył bój, z własnym ciałem.

Niewiele mówił o swoich młodzieńczych latach. 

Nic dziwnego, był to trudny czas. 

Marek Walczewski przyszedł na świat dwa lata przed wybuchem wojny. 

O tym, kim był nim został znanym aktorem, wiemy przede wszystkim z anegdot, które barwnie opowiadał. 

Jak tej o wyjeździe do sanatorium do Rabki, gdzie wysłano go po tym, jak zapadł na gruźlicę. 

Miał sześć lat, ale umiał już pisać. 

Wysłał więc do domu pocztówkę: "Kochana mamusiu, mam kaszel, przyjedź po mnie". 



Czytaj dalej na następnej stronie

Reklama

Inna opowieść dotyczy czasów okupacji, kiedy ze starszym o pięć lat bratem wkradł się do zajętej przez Niemców willi, chwilowo pustej. 

- Bardzo chciał zrobić wrogowi coś złego, a że nie wiedział co, to załatwił swe potrzeby do wanny. Miewał szatańskie pomysły. Miał tyle fantazji, że potem już o nim samym krążyły legendy. A to, że urodził się na balkonie, a to, że w pociągu. Bzdury różne - opowiada Małgorzata Niemirska, druga żona aktora. 



Czytaj dalej na następnej stronie 

Najpierw los złączył go bowiem z Anną Polony. 

Poznali się na studiach w krakowskiej PWST. 

Rok po jej zakończeniu stanęli na ślubnym kobiercu. 

Czas pokazał, że mieli zbyt różne charaktery, a do tego wdarła się między nich zawodowa rywalizacja. 

- Marek był aktorem Jerzego Jarockiego, a ja aktorką Konrada Swinarskiego, czyli pracowaliśmy w dwóch konkurujących klanach teatralnych gigantów. To był ekscytujący okres w teatrze, ale podziały przenosiły się na życie prywatne. On miał mocny charakter, a ja jestem impulsywna, gadatliwa, złośliwa, pazerna, zazdrosna... - wspominała Polony w wywiadzie dla "Twojego Stylu". 

Było im tym trudniej, że mieszkali w domu jej mamy, co nie ułatwiało wspólnego życia. 

Mimo to ich małżeństwo przetrwało trzynaście lat.



Czytaj dalej na następnej stronie 

Na początku lat 70. zanieczyszczone krakowskie powietrze dało się poważnie we znaki aktorowi. 

Musiał zmienić klimat. 

Tak znalazł się w Warszawie. 

Tam, na planie "Desperatów", trzy odcinkowego spektaklu telewizyjnego Teatru "Kobra", poznał młodziutką aktorkę Małgorzatę Niemirską. 

I zakochał się...

- Na początku Marek mnie rozśmieszał. W trakcie prób często rysował różne śmieszne historyjki na odwrotach tekstów, a że miał we mnie dobrego odbiorcę, to puszczał wodze fantazji. Na nagranie drugiego odcinka przyszłam zaziębiona i pożyczył mi swój kożuch. Włożyłam go i przeszło mi przez głowę: jaki to dobry człowiek - wspominała początki znajomości aktorka. 



Czytaj dalej na następnej stronie 

Po nagraniu trzeciego odcinka wiedzieli już, że to przeznaczenie. 

Ale żeby być ze sobą, musieli najpierw podjąć bolesne decyzje o rozstaniu z dotychczasowymi partnerami. 

Nie tylko on trwał wtedy w związku małżeńskim. 

Niemirska była żoną aktora i reżysera Andrzeja Makowieckiego. 

Długo wahała się, co robić. 



Czytaj dalej na następnej stronie 

- Marek zadzwonił do mnie do garderoby i mówi: "Ja już dłużej nie mogę. Czego ty chcesz? Musisz się zdecydować, czy wracasz do męża, czy zostajesz ze mną. Muszę wiedzieć" - wspomina. 

Nie wie, jak udało jej się zagrać tego dnia swoją rolę. 

Po spektaklu wsiadła do tramwaju i nie znając dokładnego adresu Marka, który wynajmował wtedy sublokatorski pokoik, pojechała go szukać. 

- Akurat jacyś koledzy u niego byli. Powiedziałam, że nie będę przeszkadzała i że ja się chyba zdecyduję, ale że już idę - zdradza. 

Od tej pory byli już nierozłączni. 



Czytaj dalej na następnej stronie 

- Są takie sytuacje w życiu, kiedy ma się siłę, która kruszy mury. Pewnie, że rozwody, że okropnie i przykro, ale myślę, że większym grzechem byłoby się nam rozstać, patrząc z perspektywy na to, czym byliśmy dla siebie - tłumaczy Niemirska. 

Ślub wzięli w 1974 r. i przeżyli razem 35 lat. 

Byli szczęśliwym i zgodnym małżeństwem. 

Niestety, nie dane im było zostać rodzicami. 

- Był taki czas, że bardzo, bardzo chcieliśmy mieć dziecko. Przeżyłam szereg ciężkich zabiegów. Jestem taką recydywą szpitalną, ale na nic to się nie zdało. Ktoś tam rodzi szesnaste dziecko z kolei, nie chcąc go mieć, a ktoś nie ma ani jednego. Tak widocznie miało być - przyznaje z bólem żona aktora. 



Czytaj dalej na następnej stronie 

Pamięta, jak pierwszy raz leżała w szpitalu, miała wtedy 27 lat. 

Marek odwiedzał ją codziennie i przynosił jej obiad, który sam zrobił, choć wcześniej nie miał pojęcia o gotowaniu. 

Z czasem w ich życiu pojawił się wyżeł Maks, zwany przez nich Maksymilianem Hrabią Potworowskim, którego traktowali jak dziecko. 

Był z nimi przez 17 lat. 

- Tylko za granicę nie mógł z nami jeździć. Wtedy wysyłaliśmy mu na urodziny życzenia. Pani na poczcie była szalenie tym zadziwiona i pytała tylko: "Czy na papierze ozdobnym, czy na zwykłym?". Nawet samochody dobieraliśmy do Maksia, żeby mu było wygodnie - zdradza aktorka.



Czytaj dalej na następnej stronie 


Po 25 latach wspólnego życia ich miłość została wystawiona na ciężką próbę. 

Marek zachorował na Alzheimera. 

Zaczęło się od drobiazgów: niezamkniętej szuflady, niezakręconego kranu. 

Obracał to w żart, bagatelizował. 

Z czasem było coraz gorzej. 



Czytaj dalej na następnej stronie 

W 1996 r., gdy na planie teatru telewizji przeciągnęły się próby i o 4 rano miał powiedzieć wielką scenę monologu, zmęczony zaczął się plątać, zapominać tekst. 

Zdenerwowany reżyser zerwał zdjęcia. 

- Marek wrócił wtedy do domu i powiedział: "Ze mną jest koniec" - wspomina Niemirska. 

Wtedy aktor zaczął się stopniowo wycofywać z zawodu. 

Ale do lekarza udał się dopiero cztery lata później po tym, jak prowadząc samochód na wakacjach we Włoszech omal nie zabił siebie i Małgorzaty. 



Czytaj dalej na następnej stronie 

Nie chciał przyjąć diagnozy. 

- Nie nazywaliśmy tej choroby. Mówiliśmy, że są zmiany w mózgu i trzeba brać lekarstwa - zdradza jego żona.

Swoją ostatnią wielką rolę zagrał w filmie "Ono" Małgorzaty Szumowskiej. 

Wcielił się w... mężczyznę chorego na Alzheimera. 

Małgorzata dzielnie go wspierała w walce z chorobą, ale w pewnym momencie musiała skorzystać z fachowej pomocy. 

Stało się to po serii wypadków, gdy aktor podpalił piwnicę, zalał kuchnię i spadł ze schodów... 



Czytaj dalej na następnej stronie 

Żona podjęła wtedy trudną decyzję o oddaniu męża do prywatnego domu opieki. 

- Już nie miał świadomości, gdzie jest, było mu wszystko jedno, a wymagał całodobowej opieki i kroplówek - tłumaczyła aktorka. 

Odwiedzała Marka nieomal każdego dnia w ciągu ostatnich pięciu lat jego życia. 

- Codziennie się z nim żegnałam. To było straszne patrzeć, jak najukochańsza osoba traci rozum, jak z tym walczy, jak tego nie chce - przyznaje.

26 maja 2009 r. aktor zmarł.

Na żywo
Dowiedz się więcej na temat: Marek Walczewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy