Reklama
Reklama

Martyna Wojciechowska: Kto jest dla niej największym wsparciem?

Zamiast bawić się lalkami, siedziała w warsztacie samochodowym taty. Kibicował jej, gdy znajdowała nowe, czasem niebezpieczne, pasje. To właśnie ukochany tata, a także mama, od zawsze motywowali ją, by robiła to, co kocha. Mogła liczyć na ich pomoc i wsparcie także wtedy, gdy przeżywała trudne chwile, a nawet tragiczne chwile, a tych naprawdę nie brakowało...

"Tata Stasio. Moje wsparcie od najmłodszych lat! Wierzył i kibicował moim "chłopięcym pasjom" i przekonywał, że niemożliwe nie istnieje. Wręcz przeciwnie, dodawał skrzydeł" - te słowa znana podróżniczka i dziennikarka Martyna Wojciechowska (45 l.) zamieściła na Instagramie w Dniu Ojca.

- Tato kochany, dziękuję za wszystko, jesteś najlepszym Tatą na świecie! To dzięki niemu pokochałam motoryzację i sporty ekstremalne - wyznała.

Martynka nie chodziła do przedszkola. Całe dnie spędzała w warsztacie samochodowym, który jej tata prowadził w podwórku obok ich domu na warszawskiej Woli. Nie była typową dziewczynką - wolała towarzyszyć ojcu niż bawić się lalkami czy przymierzać sukienki mamy.

Reklama

- Zapach smaru i benzyny to był mój świat - wspomina.

Czuła się tam jak w raju. Lubiła przyglądać się, jak tata naprawia samochody i przysłuchiwać się jego rozmowom z klientami. Były wśród nich osoby z pierwszych stron gazet - artyści, dyplomaci, sportowcy, m.in. himalaistka Wanda Rutkiewicz, piosenkarka Violetta Villas (sprawdź!). Aleksander Bardini, aktor i reżyser, chętnie brał małą na kolana i wciągał ją w gry słowne.

Miała dziesięć lat, gdy oznajmiła, że będzie wyścigowym kierowcą motocyklowym. Rodzice, jak zawsze, wspierali córkę w jej pomysłach. Świetnie! - taką zachętę usłyszała też od mamy.

To dzięki nim, z introwertycznej i nieco zamkniętej w sobie dziewczynki, wyrosła na odważną osobę.

Gdy zamarzyła o motorynce, potajemnie odkładała na nią pieniądze przeznaczone na lekcje angielskiego. A kiedy wszystko się wydało, nie dostała surowej kary, ale wymarzony jednoślad.

- Jeździłam jak szalona po wojskowych fortach w okolicy i w pocie czoła uczyłam się kolejnych ewolucji, na przykład palenia gumy i jazdy na jednym kole - wspomina.

Dojeżdżała też pojazdem do szkoły i parkowała na miejscu dyrektora. Była zbuntowana, manifestowała swoją niezależność - obcięła włosy na krótko, nosiła spodnie bojówki. Realizowała swoje pasje - trenowała gimnastykę artystyczną, uczyła się grać na gitarze, została modelką.

- Dorastałam w przekonaniu, że nie ma rzeczy niemożliwych - tłumaczy.

Państwo Wojciechowscy dawali jej dużą swobodę i nie zmieniły tego nawet tragiczne przejścia. Przeszła zapalenie opon mózgowych, złamała kręgosłup szyjny, poparzyła się podczas wybuchu motorówki, a po maturze chorowała na nowotwór.

- Dostarczyłam moim rodzicom wielu trosk. Ale choć bardzo wcześnie i ja, i oni przekonaliśmy się, jak kruche jest życie, nie ograniczyli mi wolności, możliwości doświadczania - mówi z wdzięcznością.

To dzięki temu stała się tym, kim jest - odważną podróżniczką, kobietą podejmującą trudne wyzwania i wyznaczającą sobie wciąż nowe cele. Tata to mój absolutny autorytet - wyznała Martyna.

Imponuje jej tym, że zawsze był nadpracowity i nadodpowiedzialny.

Rodzic nie pozostaje dłużny i jest największym fanem swojej córki. Zbiera wycinki prasowe na jej temat. Ma już pokaźną kolekcję. Rozpierała go duma, gdy jako jedyna Polka ukończyła rajd Paryż - Dakar.

Z żoną przeżywał chwile grozy, kiedy podczas realizacji programu "Misja Martyna" na Islandii uległa groźnemu wypadkowi. Jadący z nią operator zginął, a dziennikarka złamała kręgosłup.

Nie wiedziała, czy odzyska pełną sprawność, ale siedząc na wózku inwalidzkim, oświadczyła lekarzowi, że w przyszłym sezonie zamierza zdobyć Mount Everest. Usłyszała, że to niemożliwe, ale dopięła swego i półtora roku później stanęła na szczycie najwyższej góry świata.

- Niemożliwe nie istnieje - powtarza Martyna.

Na równie odważną osobę wychowuje swoją 12-letnią córkę Marysię. Bardzo przeżyła śmierć jej taty, Jerzego Błaszczyka, który przegrał walkę z rakiem.

Choć rodzice dziewczynki się rozstali, wspólnie wychowywali dziecko. Tragedia wydarzyła się krótko po tym, gdy Martyna, po długiej walce, wygrała z tajemniczą tropikalną chorobą.

W trudnym czasie, tak jak zawsze, mogła liczyć na pomoc i oddanie ukochanych rodziców. Zajmowali się wnuczką, którą uwielbiają. Podziwiają Martynę za to, że ma wielkie serce i adoptowała pochodzące z Tanzanii, dotknięte bielactwem, Kabulę i Tatu.

Cieszą się, że ich córka związała się z Przemkiem Kossakowskim i mają nadzieję, że czeka ich wiele wspólnych lat szczęścia.

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:


Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Martyna Wojciechowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy