Reklama
Reklama

Młynarska: Mój mąż przegrał z telewizją

Jest mistrzynią w wynajdowaniu sobie ciągle nowych obowiązków zawodowych, co dość skutecznie przeszkadza jej w życiu prywatnym.

Czy praca w telewizji ma rzeczywiście taką niszczącą moc?

Agata Młynarska: - Tak, to wielka adrenalina i działa jak narkotyk. Można się uzależnić.

Zatem jak z tym żyć?

A.M.: - O, to jest trudne. Przede wszystkim należy być bardzo mocno osadzonym w realnym życiu. To jest totalnie wyniszczające doświadczenie.

Ale panią jednak oszczędziło.

A.M.: - Trochę nadgryzło. Kiedyś bardzo się w tej pracy spalałam. Uratowały mnie ostrzeżenia rodziców, że jeżeli człowiek będzie się upajał tą swoją obecnością przed kamerą, to uwierzy, że takie "drobiazgi" jak nakarmić dziecko albo ugotować mężowi obiad przestają mieć znaczenie. A u mnie to zawsze było ważne.

Reklama

Zawsze?

A.M.: - No dobrze, przyznaję... Miałam takie momenty, kiedy faktycznie rzucałam wszystko, żeby tylko mieć łączność z tym stanem ekscytacji, który daje telewizja.

Jak to znosiły dzieci?

A.M.: - Dzieci tego nie znosiły. I nie ma na całym świecie takich dzieci, które by to zniosły.

Czyli przegrały z telewizją?

A.M.: - Przeciwnie, ja po prostu nie wybrałam telewizji! Mogłam parę razy dokonać wyborów, które by mnie oddaliły od dzieci, ale do tego nie doszło.

Dzieci wygrały. A mężczyźni?

A.M.: - Można powiedzieć, że w pewnym sensie mój pierwszy mąż przegrał z telewizją. Ponieważ pobraliśmy się zanim zaczęłam tam pracować a telewizja stała się moją druga wielką miłością już gdy byłam mężatką.

- Była to szalenie zazdrosna miłość. Do tego stopnia, że nie umiałam tego podzielić. Następnie byłam w długim związku z mężczyzną z telewizji. Ale rozstaliśmy się, bo tej telewizji w życiu prywatnym było zdecydowanie za dużo.

A czy pani mogłaby dla mężczyzny rzucić telewizję?

A.M.: - Chyba nie... I dlaczego miałabym coś rzucać? Niedawno założyłam portal internetowy. I tak sobie pomyślałam: gdyby pojawił się jakiś mężczyzna zanim ten portal powstał, to może bym w niego zainwestowała tyle czasu, ile w ten portal. Ale się nie pojawił i zajęłam się sobą.

W jaki sposób?

A.M.: - Chodziłam na fitness, na nordic walking, na angielski, do teatru. I oddawałam się ulubionemu zajęciu.

Czyli...?

A.M.: - Wymyślaniu, kogo by tu połączyć.

Bawi się pani w swatkę?!

A.M.: - (śmiech) Nie. W sensie różnych akcji czy przedsięwzięć. Zastanawiam się jak mogę jakieś znane osoby ze sobą połączyć, żeby wyszła z tego na przykład fajna akcja charytatywna.

Jest pani bardzo energiczną kobietą. W dzieciństwie mała Agatka też była taka zaradna?

A.M.: - Byłam najstarszym dzieckiem w rodzinie i miałam poczucie, że muszę spełnić oczekiwania wszystkich. I to mnie bardzo wypalało. Chodziłam na zajęcia z gimnastyki artystycznej i do szkoły baletowej, uczyłam się grać na skrzypcach i jeździłam na nartach...

Nie mogła się pani zdecydować, co wybrać?

A.M.: - Rodzice mi to organizowali.

A pani grzecznie słuchała?

A.M.: - Mój ojciec ma bardzo silną osobowość. Do dzisiaj ogromne znaczenie ma dla mnie to, co mówi i sądzi o otaczającym go świecie.

Imponował pani i pewnie w dorosłym życiu szukała pani mężczyzny, który mógłby mu dorównać?

A.M.: - Tak. Szukałam megainteligentnych mężczyzn z poczuciem humoru.

Najlepiej lekko ironicznym, jak u taty?

A.M.: - No bo to jest podstawa. W dzieciństwie nauczyłam się pewnego sposobu rozmawiania i skrótów myślowych. I bez tego - jak bez powietrza - nie potrafię żyć. W związku z czym, kiedy w towarzystwie opowiadam żart i widzę, że na twarzy mężczyzny maluje się tęsknota za szkołą podstawową, to wiem, że kolacji przy świecach z tego nie będzie.

To dlatego pierwszą pani miłością i jednocześnie mężem był znany naukowiec Leszek Kieniewicz?

A.M.: - Tak. I to właśnie z Leszkiem mam najlepsze relacje. To jest jedyny człowiek, który - gdy do niego dzwonię - rozumie, co ja mówię. Jest po prostu wybitnie inteligentny.

Czy jest pani teraz w kimś zakochana?

A.M.: - Nie, wreszcie mam czas, żeby się odrobinę zakochać... w sobie.

Z kim w takim razie dzieli się pani swoimi radościami?

A.M.: - Natychmiast telefonuję do mojej przyjaciółki Joasi Kurowskiej, córeczki Sylwii, przyjaciela Wiktora i do moich dwóch synów.

Ma pani z nimi dobry kontakt?

A.M.: - Znakomity. Starszy już został tatą.

Jak się pani czuje w roli babci?

A.M.: - Wnuczka ma dopiero dwa miesiące, więc moje bycie babcią jest na etapie wybitnie początkowym.

Nie podpowiada pani jak kąpać bobasa?

A.M.: - Nieee. Muszą sami dojść do tego, jak zajmować się własnym dzieckiem. Nie mogę im tego odbierać. Oni sobie tworzą własną koncepcję wychowywania dziecka.

Jak im idzie?

A.M.: - Po prostu doskonale.

Rozmawiał Michał Wichowski

(nr 30/2011)

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Agata Młynarska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama