Reklama
Reklama

Piotr Machalica: Cieszę się, że wciąż umiem marzyć

Piotr Machalica (64 l.) przez wiele lat wraz z Edytą Olszówką (47 l.) tworzyli jedną z najgorętszych par polskiego show-biznesu. Ich rozstanie wywołało w środowisku spore zamieszanie. Jakiś czas temu pojawiły się nawet plotki, że para postanowiła do siebie wrócić. Aktor w rozmowie z tygodnikiem "Świat i Ludzie" odnosi się do tych rewelacji. W szczerym wywiadzie opowiada też o pracy nad płytą z piosenkami Młynarskiego oraz o życiu w cieniu znanego ojca...

Świat i Ludzie: Podobno wiarę w ludzi ma pan po swojej mamie?

Piotr Machalica: Moja mama była niezwykłą, ciepłą i wspaniałą osobą, która nigdy na nic się nie skarżyła. Dziś doceniam to jeszcze bardziej, szczególnie że nie było jej łatwo. Rzeczywiście wierzyła w ludzi i zauważała przede wszystkim to, co było dobre. Mówiła, że świat jest piękny.

Wychował się pan z mamą, babcią, ciocią i dwoma braćmi w Czechowicach na Śląsku. To było szczęśliwe dzieciństwo?

- Bardzo. Henryk jeździł po całym kraju, ponieważ tak się kiedyś pracowało: aktorzy podróżowali za reżyserami. My jeździliśmy za ojcem, ale gdy moi starsi bracia musieli iść do szkoły, to się skończyło. Do Białegostoku nie mogliśmy pojechać. Od tego momentu Henryka nie było w domu. Mama potrafiła jednak zadbać, byśmy nie mieli do niego o to pretensji. Oczywiście, gdy przyjeżdżał do domu, radość była ogromna. Moje dzieciństwo było piękne.

Reklama

Nie mając jeszcze ukończonych 18 lat, zamieszkał pan samodzielnie.

- Kiedy rodzice się rozstali, mama zgodziła się na mój wyjazd z ojcem do Warszawy. Ja byłem młody, krnąbrny i zbuntowany. A Henryk układał sobie życie na nowo. Nie byłem fanem szkoły, odwiedzałem kina czy muzea. Pewnego dnia pojawił się pomysł, abym zamieszkał sam. W tej młodzieńczej zadziorności, od razu się zgodziłem. Poszedłem do szkoły wieczorowej i do pracy. 

Młody chłopak, liceum wieczorowe i praca jako goniec, portier czy opiekun zmianowy w izbie wytrzeźwień... Nie miał pan nigdy ochoty machnąć ręką, wrócić do domu, do mamy albo do ojca? Skąd ta siła?

- W ogóle mi coś takiego nie przyszło do głowy. Zamieszkanie samodzielnie było trochę skokiem na głęboką wodę, ale to nie jest tak, że nagle zostałem sam. Pracowałem jako goniec czy portier, byłem też froterem w Teatrze Narodowym czy pomocnikiem w bibliotece, którą prowadził Witek Maj. Spotykałem tam niezwykłych i mądrych ludzi, m.in. Jonasza Koftę, Adama Hanuszkiewicza, Feliksa Falka czy Ryszarda Bugajskiego. Oglądałem próby spektakli, które zapierały dech. Praca w izbie wytrzeźwień to też było ciekawe doświadczenie.

Wydał pan właśnie płytę „Mój ulubiony Młynarski”. Dlaczego akurat on?

- Wojtek towarzyszy mi od kiedy jako mały chłopiec po raz pierwszy usłyszałem jego płytę. Parę lat później, dzięki mojej cioci, widziałem na żywo jego trzy recitale. Od tamtej pory chodziłem na jego koncerty, kupowałem wszystkie płyty. Kilka lat temu stworzyłem „Koncert na 25-lecie… bynajmniej” z piosenkami wspaniałych autorów: Osieckiej, Cohena, Brassensa, Okudżawy i właśnie Wojtka. Tak zrodził się pomysł, aby zrobić koncert poświęcony wyłącznie Młynarskiemu. Od pomysłu do realizacji minęły dwa lata.

Który z tekstów jest panu najbliższy?

- Wojtek napisał dwa tysiące tekstów. Kiedy przeglądam sobie antologię jego twórczości „Od oddechu do oddechu”, gdziekolwiek bym jej nie otworzył, znajdę tekst,który znam lub umiem na pamięć. W każdym z jego utworów zawiera się cała opowieść. Z jednej strony pisał o Zdzisiu, z drugiej napisał „Polską miłość”. Przecież tam jest wszystko.

No właśnie, miłość. Pana życie osobiste to również wiele trudnych doświadczeń. Czy to prawda, że jest pan teraz w związku?

- Tak, jestem w związku od ponad dziesięciu lat i czuję się szczęśliwy.

Podobno na jednym ze swoich koncertów ćwiczył pan śpiewanie kołysanek? 

- Rzeczywiście, parę lat temu, kiedy dowiedziałem się, że urodzi się mój drugi wnuk. Pierwszy był za oceanem, tam mieszka moja córka. Natomiast Julek urodził się w Warszawie. Cieszyłem się niesamowicie. Wymyśliłem sobie, że muszę być przygotowany na wypadek, gdyby trzeba było się nim zaopiekować. Śpiewałem więc „Kołysankę dla okruszka”.

Jakim jest pan dziadkiem?

- Mam trójkę wnucząt i jestem przeszczęśliwy, że przyszły na świat. Zachwycam się nimi nieustannie, choć z Keatonem i Carol widuję się oczywiście dość rzadko. Na szczęście mamy dziś możliwości rozmów wideo czy przesyłania sobie zdjęć i filmów, więc jestem na bieżąco. Z Julkiem widzę się częściej, choć nie zawsze jest to łatwe z uwagi na ilość pracy i wyjazdy w trasy. Jestem dziadkiem dumnym i szczęśliwym.

Podobno, gdy kładzie się pan spać, to pan marzy. Jest pan wciąż marzycielem?

- Przede wszystkim cieszę się, że wciąż umiem marzyć. Chciałbym jeszcze trochę pożyć, grać koncerty, wychodzić na deski teatrów, może zagrać w filmie. Podróżować i spędzać czas z bliskimi, patrzeć jak dorastają wnuki. W tych prostych wydawałoby się rzeczach jest cały sens. I mam to szczęście, że wciąż mogę się realizować.

***

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy