Reklama
Reklama

Sława Przybylska czuje się niepotrzebna? "Świat należy do młodych, to oni są dziś ważni"

Sława Przybylska (84 l.) przyznaje, że producenci nie chcą angażować jej do programów muzycznych. Wolą celebrytów bez dorobku, którzy zawsze powiedzą coś kontrowersyjnego. "Jeśli ktoś się zgłosi, to ja chętnie mogę podjąć się tej pracy. Tyle że chętnych nie widzę" - mówi ze smutkiem.

Ma pani wiele talentów, chodziła do szkoły plastycznej, studiowała handel zagraniczny, z miłości do Półwyspu Iberyjskiego nauczyła się hiszpańskiego... I wszystko to porzuciła pani dla piosenki. Dlaczego? Dla sławy, pieniędzy?

Sława Przybylska: - Nie, kiedy zaczynałam karierę 60 lat temu, nikt nie myślał, ba, nie miał odwagi zapytać o pieniądze. Rzeczywiście malowałam, pisałam, ale śpiewanie było najważniejsze. Ja wyniosłam je z dzieciństwa, bo mój dom był bardzo rozśpiewany. Moja mama podśpiewywała podczas różnych prac domowych, siostry co chwilę przynosiły do domu nowe piosenki, stare tanga, przyśpiewki. I ja to wszystko jako dziecko znałam.

Reklama

Myślę, że śpiewanie było nam bardzo potrzebne, bo w ten sposób wyrażaliśmy emocje. Kiedy człowiek był smutny albo wesoły, było takim remedium. Poza tym wspólne śpiewanie łączyło nas duchowo, co w mojej rodzinie było ważne. Ale prawdę mówiąc, ja długo bałam się marzyć, że scena może być moją profesją. Jestem mała i miałam z tego powodu różne kompleksy. Dopiero wygrana w konkursie Polskiego Radia uświadomiła mi, że jest to możliwe.

Ma pani piękny dorobek, przeboje, nazywana jest polską Juliette Greco, a tak mało pani w mediach. Może warto byłoby zasiąść w jury programu, który wyławia talenty?

- Dorobek mam. Koncertuję raz, dwa razy w miesiącu, ale świat należy do młodych, to oni są ważni. Jeśli jednak ktoś się zgłosi, to ja chętnie mogę podjąć się tej pracy. Tyle że chętnych nie widzę.

Kto z młodych panią zachwyca?

- Górniak, Kayah, Steczkowska. Lubię ich słuchać. Ze starszych Bach, Mozart, Chopin, Czajkowski. Lubię telewizję Mezzo, gdzie można oglądać opery, koncerty.

Mówi pani, że trzeba tak żyć, aby każdy dzień był dziełem sztuki.

- Przyznam, że czasem to trudne, gdy coś boli, gdy złości, gdy czasu brakuje. To jest sformułowanie prof. Marii Szyszkowskiej i powiem, że w tym jest sens. Nie chodzi o to, aby stworzyć dzieło sztuki, namacalne, ale po prostu... spróbujmy zobaczyć piękno wokół i już będzie dzieło sztuki! Zacznijmy dzień od spojrzenia na chmury. Jakie to piękno jest zmienne, nietrwałe, bo co chwilę one przyjmują inne kształty.

Teraz patrzę na zieleń z balkonu. Jaką piękną harmonię tworzy jasna zieleń brzóz na tle ciemnej zieleni sosen! Jeżeli człowiek patrzy, a nie umie zobaczyć piękna, to jest to pewien rodzaj ubóstwa. Można w sobie jednak wytworzyć potrzebę i umiejętność dostrzegania go. Dostrzeganie piękna chroni przed narzekaniem, przed przejmowaniem się głupstwami, które przecież mijają. Mnie nauczyła tego moja mama, która kochała przyrodę, poezję, to jej zawdzięczam poczucie piękna.

Z okazji 60-lecia pracy twórczej wyszła właśnie płyta "Pamiętasz...", 16 utworów z zespołem Kameleon, z piękną piosenką "Gdzie są kwiaty z tamtych lat". Na emeryturze wciąż się chce?

- Jestem emerytką formalną, ale ta moja emerytura z bezczynnością nie ma nic wspólnego. Dlaczego mi się chce? Bo śpiew to moje życie, daje mi poczucie spełnienia. Gdyby mi się nie chciało, znaczy trzeba zakończyć życie.

Ten rok to rok jubileuszy, nie tylko kolejna płyta i 60 lat na scenie, ale wkrótce obchodzić będzie pani 85. urodziny i 50. rocznicę ślubu. Jaka jest recepta na tak trwały związek?

- O, mąż (Jan Krzyżanowski - red.) właśnie wchodzi do mieszkania, to ucieszy się, że o tym mówię! Podstawą jest przyjaźń, już nie mówię o miłości, która w ciągu życia przybiera różne oblicza. Ale bazą jest przyjaźń. Tolerancja, uwzględnianie inności, niezmuszanie do niczego, niewywieranie presji. Jeśli kobieta nie chce zmienić mężczyzny, to już jest bardzo dużo.

Pani córka i wnuczki mieszkają w Szwecji. Dziś wiele polskich rodzin jest w podobnej sytuacji. Jak radzi sobie pani z tęsknotą?

- Mamy miłe kontakty, czasem ja wylatuję do Szwecji, czasem oni przyjeżdżają do mnie. Ale przyznam, że kontakty są trudne, wnuczki urodziły się w Szwecji, nie mówią po polsku. Nie ma już duchowej więzi, żyją sobie po szwedzku i już. Może, gdy będą starsze, zaczną szukać swoich korzeni? Ale to jest naturalne w przyrodzie, że dzieci dorastają, ptaki wyfruwają, nawet są wyrzucane z gniazda. To negatywne, gdy rodzice chcą zatrzymać dzieci jak najdłużej.

Czy jest coś, co chciałaby pani zrobić w życiu inaczej?

- Czasami patrząc wstecz, myślę sobie, że gdyby mnie uczono w dzieciństwie języków, to byłaby to radość ogromna. Ale taka była rzeczywistość, najpierw wojna, a po wojnie były inne trudności. Ale na pewno nie zmieniłabym tego, co jest najważniejsze, czyli śpiewania.

Rozmawiała: Iwona Spee

***

Zobacz więcej materiałów o gwiazdach:

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy