Reklama
Reklama

Tak naprawdę żyje Ewa Farna po porodzie. Kto by pomyślał!

Nie bryluje na bankietach, nie przejmuje się wagą, nie słychać o jej romansach. Ulubioną rozrywką wokalistki są gry planszowe i gotowanie. Wolny czas najchętniej spędza z synem i mężem z dala od wielkomiejskiego zgiełku. I choć na świeczniku jest już od 15 lat, Ewa Farna (26 l.) - ku zdziwieniu niektórych - nie zapomniała, czym jest zwyczajne życie. "Normalność" to słowo, które powtarza najczęściej.

Wszystko dzięki wspaniałym rodzicom. Choć państwo Tomasz i Karin Farni zawsze wiedzieli, że córka ma wielki talent wokalny, nie naciskali. Mała Ewa długo nie mogła się zdecydować, co bardziej ją interesuje - sport czy muzyka. W dzieciństwie, jak to mieszkanka zaolziańskiego Trzyńca, trenowała narciarstwo, była świetna w slalomach i zjazdach. 

Odkąd jednak jako 11-latka wygrała kilka ważnych konkursów muzycznych w Polsce i Czechach, skupiła się na śpiewaniu. Po części dzięki inspiracji ojca, do dziś muzykującego w zespole ludowym "Kamraci". Tata przyklasnął jej pasji, wspierał i wreszcie został jej menedżerem, z jednym tylko "ale" - szkoła miała pozostać najważniejsza. 

Reklama

- Tata woził mnie na próby, asystował w trakcie, czekał na występ. Chwilę po nim wchodził do garderoby, znacząco pukał palcem w zegarek, że już późno, i zabierał do domu. Nie buntowałam się. Wiedziałam, że ma rację. Zresztą nigdy nie byłam buntowniczką - mówiła. 

Szybko stała się jedną z najpopularniejszych młodych gwiazd w Polsce i Czechach, nigdy nie straciła zdrowego rozsądku. Kiedy jeden z czeskich dziennikarzy - jej zdaniem są bardziej wścibscy niż ci polscy - zapytał ją, z kim sypia, zrobiła tylko wielkie oczy. "Proszę pana! Ja mam 13 lat!", odparła. 

- Czasami to jest potwornie męczące, ale absolutnie nie żałuję, że w tak młodym wieku zaczęłam śpiewać - mówiła Ewa 4 lata później. 

Do dziś nie żałuje, że młodość spędziła na scenie i dalej nie zamierza debatować o życiu prywatnym. Z natury jest monogamistką. Podkreśla, że do szczęścia wystarczy jej miłość jednego mężczyzny. We wrześniu 2017 roku, po kilku latach znajomości, poślubiła gitarzystę ze swojego zespołu, Martina Chobota. Połączyło ich zamiłowanie do muzyki i... spokoju. 

- Muszę przyznać, że bardzo rzadko teraz chodzę na imprezy. Jeśli już jestem na parkiecie, to jestem jego królową maksymalnie przez jedną piosenkę, potem wracam do stolika. Zdecydowanie częściej organizuję spotkania dla moich bliskich w mieszkaniu. Ja wiem, że to taka forma spędzania wolnego czasu typowa dla starych ludzi, widocznie po prostu się starzeję - śmieje się. 

- Ale ja lubię wypić dobre wino, gotować, gościć przyjaciół - mówi. - I najlepiej, jak po wszystkim na stół wjeżdżają gry planszowe. Uwielbiam to! Mam ich całą kolekcję, czasami znajomi też przynoszą swoje. Najlepszy, a jednocześnie najczęstszy prezent jaki dostaję, szczególnie na urodziny, to właśnie gry! - dodaje. 

Czytaj dalej na następnej stronie.

Jej mąż też jest domatorem. Nie odnajduje się w blasku fleszy. Niechętnie pozuje z żoną na ściankach, zresztą wyjścia na ekskluzywne spędy ograniczają do niezbędnego minimum. Poza ścianką są nierozłączni. 

- Wspólna praca to zaleta i wada jednocześnie. My należymy do tych, którzy potrafią być razem non-stop - mówi piosenkarka. 

Teraz, gdy od paru miesięcy są rodzicami Artura, sceniczna współpraca to błogosławieństwo. Ich syn ma już za sobą lot samolotem. - Zamiast płakać, przy starcie i lądowaniu śmiał się radośnie - mówi Ewa. 

Towarzyszy też rodzicom w trasach. Młoda mama tuż przed wejściem na scenę karmi małego piersią - no, chyba że synek zdążył już zasnąć. Gdy są na scenie, na zapleczu zajmuje się nim mama Ewy, inni członkowie rodziny lub menedżerka. - Kombinujemy - uśmiecha się Ewa. 

Obowiązki rodzicielskie dzielą między sobą sprawiedliwie. - Martin od początku był w tym ze mną. Mój mąż jest przecudowny, ja wiedziałam, że on od razu będzie pomagał, nie będzie uciekał - zachwyca się. - Nie mamy podziału obowiązków, wymieniamy się i pomagamy sobie - dodaje. 

Jest zadowolona, że - za namową męża! - zdecydowała się na macierzyństwo dość wcześnie. W końcu nie jest typową dwudziestokilkulatką, dorosłe życie wiedzie od dawna. W planach ma jeszcze co najmniej jedno dziecko, bo sama bardzo sobie chwali dorastanie z dwojgiem rodzeństwa. 

W opiece nad Arturem może liczyć na ich pomoc, choć oczywiście najbardziej pomaga jej mama. Dzięki synowi... - Teraz lepiej rozumiem jej miłość do mnie. Wiem, że chce dla mnie jak najlepiej, widzę to jeszcze wyraźniej. Ja też dla niego będę chciała jak najlepiej, zawsze - mówi. 

To mama uspokajała ją, gdy Farna z przerażeniem czytała o depresji poporodowej, bezsennych nocach i kolkach. 

- A moja mama powiedziała: Daj spokój, wszystko się da. To będzie twoje dziecko, a ono będzie zadowolone, jak będzie z tobą. Tak do tego podeszłam i naprawdę tak jest - wyznaje. - Nie czuję, że coś straciłam, że coś mnie omija, że coś mi umknęło. Jasne, że nie jestem już całkowicie niezależna, ale moje życie jest bogatsze o emocje, wszystko ma większy sens. Sprowadziłam przecież na świat zdrowego dzieciaka, zrozumiałam miłość rodzicielską, to nowy wymiar.  

***
Zobacz więcej materiałów:

Życie na gorąco
Dowiedz się więcej na temat: Ewa Farna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy