Reklama
Reklama

Teresa Lipowska: Miałam szczęście, że spotkałam męża

Właśnie mija 10 lat od śmierci męża aktorki. Wciąż za nim tęskni. Stara się żyć aktywnie i pomagać innym, jak robił to jej Tomasz.

Tęskni pani za mężem?

Pewnie. Przeżyliśmy razem kawał życia. Z czasem człowiek próbuje się jednak przyzwyczaić. W tym roku mija 10 lat od śmierci męża. Dziś mogę tylko zamówić mszę, pójść na cmentarz, powspominać.

Wraca pani do jakiegoś wspomnienia szczególnie?

Każde jest ważne. W tym roku po raz pierwszy od śmierci męża jadę na jeziora augustowskie. Wcześniej nie byłam w stanie. Za dużo wspomnień, bo tam najczęściej spędzaliśmy urlopy. Było cudownie. Odpoczywaliśmy. Chodziliśmy po lesie, zbieraliśmy grzyby. Czasem mogliśmy się w ogóle do siebie nie odzywać, a i tak było fajnie. Jeździliśmy razem na ryby.

Reklama

Pani też łowiła?

Troszeczkę. Szybko jednak wyskakiwałam z łódki, płynęłam na brzeg i opalałam się. Nie lubiłam siedzieć w miejscu.

A wasze domowe życie?

W domu była codzienność: zakupy, sprzątanie, gotowanie, zajmowanie się synem. Zawsze jednak dzieliliśmy się obowiązkami, pomagaliśmy sobie. Wieczorami rozmawialiśmy o pracy, bo przecież uprawialiśmy ten sam zawód.

Nie zazdrościliście sobie karier?

Nigdy. Życie obdzieliło nas po równo. Mąż najbardziej został zapamiętany z roli kaprala Daniela "Magneto" Łażewskiego w serialu "Czterej pancerni i pies". Ja lubiłam estradę i kabarety, tak że staraliśmy się zawsze znaleźć inne drogi rozwoju. Kochaliśmy poezję. Bywały wieczory, kiedy Tomek wyciągał Majakowskiego i recytował tak, że mi dech w piersiach zapierało. Publicznie nie lubił tego robić, dlatego czytał tylko w domu.

Kłóciliście się?

Oczywiście. Jak w każdym małżeństwie, mieliśmy ciche dni. Z naszych ust nigdy jednak nie padło ani jedno wulgarne słowo. Nigdy nie pomyśleliśmy nawet, że trzeba się rozejść.

W czym byliście do siebie podobni?

Byliśmy bardzo uczciwi i tolerancyjni wobec siebie i innych. Wierzyliśmy w miłość, w rodzinę. Kiedy ktoś pyta mnie dziś, czy mam oddanego przyjaciela, to zawsze mówię, że był nim mój mąż. Mogłam na niego liczyć w 100 procentach.

A co was różniło?

Byłam wierząca i praktykująca, a Tomek nie. Nigdy jednak nie robił mi z tego powodu problemów. Zawsze razem obchodziliśmy święta, kiedy zwiedzaliśmy, wchodziliśmy wspólnie do zabytkowych kościołów.

Ostatnie trzy lata życia pani męża to była wasza wspólna walka z jego nowotworem.

To była ciężka walka o każdy dzień życia. Byliśmy jednak na to przygotowani. Po diagnozie przyszliśmy do domu, usiedliśmy na tarasie i nie mogliśmy wydusić słowa. Milczeliśmy. Bo wiedzieliśmy, że to wyrok. Chcieliśmy jedynie, aby to życie trwało jak najdłużej. Dzięki mojej młodszej siostrze, onkolog, szybko zorientowaliśmy się w możliwościach leczenia. To dało nam więcej czasu.

Rozmawialiście o śmierci?

Nie, ale mąż wiele spraw uporządkował. Pozałatwiał kwestie spadkowe, finansowe, zrobił porządek w swoich papierach. Właściwie to nasze pożegnanie trwało trzy lata, odkąd dowiedzieliśmy się o chorobie. Mogłam się z tą myślą trochę oswoić.

Ostatnie dni spędziliście w hospicjum.

W szpitalu mogli podawać mu morfinę tylko o dwóch porach dnia, bo takie są przepisy. Wiedziałam co się dzieje, więc decyzja o hospicjum była konieczna. Nie mogłam pozwolić, by mój mąż cierpiał. Wszystko pamiętam, każdą chwilę z tych ostatnich dziewięciu dni. To były trudne momenty. Do dziś nie mogę wejść do hospicjum, w którym był Tomek. Wciąż go widzę i słyszę.

A pierwsze dni, kiedy została pani sama w pustym mieszkaniu...

Po pogrzebie usiadłam w fotelu w salonie i powiedziałam sobie: "Teresa, albo następne miesiące będziesz w tym fotelu siedzieć i płakać, albo wyjdziesz do ludzi, zajmiesz się czymś dobrym". Mój mąż był bardzo dobrym człowiekiem i wielkim społecznikiem. Po jego śmierci też zaczęłam angażować się w różne akcje charytatywne.

Niedawno została pani ambasadorką fundacji Alivia, osób młodych, chorych na raka.

Fundację założyły dzieci moich przyjaciół. Agata w wieku 28 lat zachorowała na raka. Lekarze dawali jej kilka tygodni. Jej brat postanowił szukać na świecie nowoczesnych metod leczenia.

Udało się?

Tak, ale tej najlepszej drogi leczenia szukali bardzo długo. Dlatego zdecydowali się założyć tę fundację, żeby szybko wskazywać ludziom możliwości leczenia. Bo jak człowiek dowiaduje się, że jest chory, doznaje szoku. Nie wie co robić, gdzie iść. A ich fundacja doradza gdzie zrobić badania, do jakiego specjalisty się udać. Są fantastyczni. I ja, jeżeli mogę pomóc, to zawsze pomagam. I taki też był mój mąż.

Nie chciała pani potem ułożyć sobie życia na nowo?

Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mi go mógł zastąpić. Na kawę, do kina, do teatru, owszem, mogę pójść z przyjacielem.

A samotność pani nie doskwiera?

Ależ skąd. Mam przecież rodzinę, synową, syna, dwoje wnuków i mnóstwo przyjaciół, zresztą wielu młodych. Bo choć w przyszłym roku kończę 80 lat i będę obchodzić 60-lecie pracy artystycznej, to jestem młodsza psychicznie zainteresowaniami, kondycją. A w Dniu Matki zadzwoniło do mnie 6 osób z życzeniami dla "mamci", w tym mój "prawie" syn Kacper Kuszewski. Męża zaś mam zawsze w sercu.

Kiedy dziś myśli sobie pani o mężu to...?

To wiem, że miałam szczęście, że go spotkałam. On jest ze mną stale. Wielu rzeczy mnie nauczył, dlatego łatwiej znieść mi bycie wdową. Czasem, kiedy dostaję propozycję jakiejś charytatywnej akcji, pytam się go: to co robimy? I zaczynam działać. To daje mi dziś satysfakcję i szczęście, że mogłam komuś pomóc.

***

Zobacz więcej materiałów z życia osób znanych

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Teresa Lipowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy