Reklama
Reklama

To była wielka miłość

Zofia i Andrzej Turscy kochali się od szkoły podstawowej, długi staż nie gwarantował jednak spokoju uczuć. Małżeństwo nie było idealne, nie brakowało w nim emocji i żaru. Teraz, kiedy ona odeszła, jemu tak trudno żyć samotnie...

Na Mazurach, dokąd wyjechać mieli za kilka tygodni i gdzie wypoczywali razem od prawie czterdziestu lat, Andrzej Turski już wybrał hotel i zaciszny pokój. Schorowana żona miała tam tylko wypoczywać. Dużo spać przy otwartym oknie i wdychać mazurskie powietrze. Andrzej tak bardzo chciał, żeby wydobrzała. Ale do wyjazdu nie doszło.

We wtorek, 25 maja, Zofia Turska przegrała walkę z chorobą. Dziennikarz do końca wierzył, że jego ukochana pokona raka. Przecież jemu udało się to dwa razy! A przez ten cały czas ona była przy nim, widziała jego siłę woli, hart ducha, odwagę. Jeździła z nim na każdą chemię, patrzyła jak zdrowieje.

Reklama

- Wiedziałem, że w nieszczęściu mogę liczyć na żonę, ale jej oddanie trudno opisać. Cały czas miałem poczucie całkowitego bezpieczeństwa. Nie bałem się, bo Zosia była ze mną. Wiedziałem, że niezależnie od tego, co się stanie, ona mnie nie opuści - wspomina dziennikarz.

Sama również, kiedy zdiagnozowano u niej raka, dzielnie zniosła chorobę, operację i dwanaście wyczerpujących sesji chemioterapii. Z wykształcenia lekarka, rozumiała, co oznacza diagnoza. Wiedziała, jakie są jej rokowania. I cały czas wierzyła, że wszystko będzie dobrze.

Dwa razy do sądu wpłynął pozew o rozwód

Choć pod koniec wspólnego życia Turscy stali się nierozłączną, pogodną parą, dawniej nie byli wzorowym, spokojnym małżeństwem. Oboje z silnymi charakterami, często między nimi iskrzyło. Rozchodzili się... Po narodzinach córeczki Urszuli i przeprowadzce do nowego mieszkania Andrzej na rok wyprowadził się z domu. Odwiedzał małą, zostawał coraz dłużej, wreszcie wrócił na dobre. Potem jeszcze nieraz rozstawali się, dwa razy do sądu wpłynął pozew o rozwód. Ale nigdy nie doszło do rozprawy.

- Za każdym razem okazywało się, że to, co udało nam się zbudować, trudno popsuć. Czułem, że jesteśmy dla siebie stworzeni - mówił dziennikarz. - Wypracowanie takich relacji, jakie łączą nas obecnie, zajęło nam prawie 20 lat. Czasem aż tyle czasu potrzeba, żeby nauczyć się ze sobą żyć...

Każda chwila jest na wagę złota

W dzieciństwie mieszkali blisko siebie i już wtedy czternastoletni Andrzej zawiesił na drzwiach mieszkania Zosi kwiaty... Parą zostali w czasie studiów. Andrzej oświadczył się, ślub wzięli w sylwestra 1970 roku. Na początku mieszkali z rodzicami, potem dostali trzy pokoje z kuchnią w bloku.

- Oboje intensywnie pracowaliśmy, w weekendy bawiliśmy się w klubach studenckich - wspomina Andrzej. Czasem wyruszali na ukochane Mazury. Andrzej łowił ryby, Zosia opalała się i odsypiała nocne dyżury w szpitalu.

- Przez lata żyliśmy w kołowrocie: praca, dom, praca - wspominała Zofia. Przystopowali, gdy nagle Andrzej, okaz zdrowia, zachorował na raka, ziarnicę złośliwą. Przez całą kurację byli razem.

- Zrozumiałam, że każda chwila jest na wagę złota. Postanowiłam zrezygnować z pracy i spędzać z nim jak najwięcej czasu. Chyba nigdy nie było nam lepiej - mówiła Zofia.

Ostatni okres, kiedy Turska nie była w szpitalu, spędzali bez pośpiechu. Wstawali rano, nad kubkiem kawy Zofia czytała, Andrzej przeglądał Internet. Czasem szli na dłuższy spacer. Oboje kochali ten spokojny czas spędzany we dwoje.

- Lubimy naszą małżeńską rutynę - twierdzili. Często opowiadali, jak wyobrażają sobie jesień życia - popołudnia spędzane na przechadzkach po Łazienkach... Tego lata Andrzej będzie spacerował sam.

Małgorzata Maciuszek

***

Nowy numer magazynu "Na żywo" już w sprzedaży.

Na Żywo
Dowiedz się więcej na temat: choroby | Andrzej Turski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy