Reklama
Reklama

Tomasz Zimoch o zwolnieniu z Polskiego Radia: bardzo to przeżyłem

Tomasz Zimoch pożegnał się z Polskim Radiem w połowie 2016 roku, po 38 latach pracy. Jak wygląda jego życie "po radiu"? Co dała mu przygoda z "Tańcem z gwiazdami"? O tym opowiedział w wywiadzie dla tygodnika "Świat&Ludzie".

Tomasz Zimoch pożegnał się z Polskim Radiem w połowie 2016 roku, po 38 latach pracy. Jak wygląda jego życie "po radiu"? Co dała mu przygoda z "Tańcem z gwiazdami"? O tym opowiedział w wywiadzie dla tygodnika "Świat&Ludzie".

Świat&Ludzie: Skąd wziął się ten taniec u pana?

Tomasz Zimoch: Na początku października jechałem autostradą i zadzwonił telefon, a ja usłyszałem propozycję wzięcia udziału w "Tańcu z gwiazdami". Najpierw zacząłem się śmiać, ale potem stwierdziłem: dlaczego nie spróbować? Taniec odpuściłem sobie dawno temu, czego bardzo żałowałem. Nie było czasu, nie było przez lata na to miejsca w moim życiu... Porozmawiałem z żoną i oboje stwierdziliśmy, że warto podjąć rękawicę.

Znajomi nie odradzali?

Reklama

- Niektórzy byli zdziwieni. Ale gdyby nie ta propozycja, siedziałbym w domu, na kanapie. A tak przez wiele tygodni trenowałem po 6 godzin dziennie. Udział w tym programie zmienił cykl mojego życia, nadał innych barw.

I emocji. Bo występy na żywo to ogromne emocje.

- Teraz rozumiem sportowców, choć pewnie jest to porównywalne tylko w minimalnym stopniu. Ale najtrudniejsze było dla mnie przełamywanie słabości, wstydu i lęku, bo uczyć się tańczyć w tym wieku, to nie jest taka prosta rzecz, tym bardziej że nie mam lekkości motyla.

Ale od początku potraktował pan to jako dobrą zabawę.

- Mam dystans do siebie, do życia. Ogromną pracę nade mną wykonała też Paulina Biernat, która była moim trenerem, wsparciem i przewodniczką po tym nieznanym dla mnie świecie tancerzy. Melchior Wańkowicz powiedział kiedyś, że cukier krzepi, ale ja dodam, że taniec to dopiero krzepi. Zrzuciłem 7 kg, była to też forma rehabilitacji zamrożonego barku. Jeszcze kilka miesięcy temu nie mogłem sam się ubrać. To była dla mnie świetna przygoda i żałuję, że się tak szybko skończyła.

Pan podobno w tańcu na żywo komentował wszystko na ucho Paulinie.

- To prawda. Mam to już pewnie w genach. A Paulinie w tańcu opowiadałem wiele i często ją rozśmieszałem. Ponadto... my nie tańczyliśmy na parkiecie. Walca angielskiego w mojej wyobraźni tańczyliśmy na łące, pełnej zieleni, kwiatów. Poruszaliśmy się w tańcu wzdłuż strumyka, blisko wierzb... Bawiliśmy się tańcem.

A skąd sport wziął się w pana życiu?

- Ojciec mnie zaraził. W dzieciństwie w domu ciągle słuchaliśmy radiowych transmisji meczów. Pożerałem wszystko związane ze sportem: książki, gazety. Co tydzień wyczekiwałem z niecierpliwością na tygodnik "Sportowiec". Wiedziałem o której, nysą lub żukiem, dostarczą gazety do kiosku Ruchu. Pamiętam, jak pani kioskarka je przeliczała, a ja denerwowałem się, czy dla mnie starczy. Chciałem czytać teksty Biegi, Wągrodzkiego czy Olszańskiego.

A sam nie chciał pan zostać sportowcem?

- Marzyłem o tym, ale jako dziecko chorowałem. Później rodzice bardzo mnie chronili przed wysiłkiem fizycznym. Miłość do sportu pozostała, a potem zakochałem się w radiu i z tego połączenia zrodził się mój zawód.

I wyszło kultowe "Panie Turek! Kończ pan ten mecz" w meczu Widzew-Broendby. Życie komentatora sportowego, to życie na ciągłej adrenalinie.

- To intensywne życie, dlatego nie miałem czasu na taniec. (śmiech) Tak naprawdę dziennikarz sportowy żyje w rytmie rozgrywek czy zawodów i podporządkuje całe życie pod te wydarzenia. Niedawno obliczyłem, że poza domem byłem prawie 5 lat.

Ale żona Agnieszka jednak to wytrzymała...

- Wiedziała, że to była moja miłość, zaakceptowała tę pasję. Nie chcę mówić, że mój zawód jest wyjątkowo trudny i ciężki, bo ktoś mi zarzuci, że ciężki to jest zawód stoczniowca czy hutnika. Natomiast czasem po transmisji meczu nie mogłem przespać nocy, tyle miałem emocji w sobie. Tak też miałem teraz po występach tanecznych.

Żona przychodziła na pana treningi i występy.

- Ona najlepiej wie, ile pracy włożyłem w przygotowania. Bawiliśmy się wspólnie.

Pan jest trudnym mężem?

- Trudne pytanie mi pani zadała. Jestem raczej normalny.

Normalny, czyli?

- A co oznacza trudny?

Na przykład taki, który ma wady trudne do zaakceptowania albo nie idzie na kompromisy.

- Mam tysiące wad, ale my się nie kłócimy. My rozmawiamy. I zawsze to powtarzam, że szkoda czasu na kłótnie. Żyjemy na zasadzie partnerstwa. W życiu prywatnym lubię spokój, w naszym domu mamy ten spokój.

Prywatnie jest pan więc łagodnym człowiekiem?

- A jak patrzy pani na mnie, to ma pani inne wrażenie?

Nie mam, ale wydaje mi się, że spokojny też pan nie jest.

- W pracy jestem jak dynamit, a w domu spokojny. Gdzieś trzeba się wyszumieć.

Córka Zuzia ma 10 lat i podobno zostanie sportowcem.

- Chodzi do klasy sportowej, pływa, ale nie należymy do KOR-u, czyli Komitetu Oszalałych Rodziców, którzy za wszelką cenę chcą zrobić z dziecka mistrza. Nam chodzi o to, by sport pokazał jej, jak można żyć, by ją zahartował. Ale trener mówi, że ona ma większe zdolności jeśli chodzi o gadulstwo. Chyba wdała się w tatę.

38 lat przepracował pan w Polskim Radiu. W jakim momencie życia dziś pan jest?

- To co najtrudniejsze już za mną, bo nie ukrywam, że pozbawienie mnie pracy bardzo przeżyłem. Rozstanie i pogodzenie się z tym było trudne. A potem nagle okazało się, że nie wszyscy pamiętają moją pracę i zaczął się hejt, o którym wiedziałem, że jest, ale dopiero wtedy doświadczyłem na własnej skórze.

Rodzina była wsparciem?

- Pamiętam, że wróciłem do domu i powiedziałem żonie: "Trudno, najwyżej będziemy jeść chleb z margaryną". A ona na to, że sobie jakoś poradzimy. Mogłem liczyć też na przyjaciół, którzy bardzo mnie wsparli. Jestem szczęśliwy, że mogę nadal zajmować się dziennikarstwem. Co tydzień pojawia się moja rozmowa "Nie tylko o sporcie" w tygodniku "Angora", w niedzielę wieczorem w Radiu ZET w "Zimoch na gorąco" poruszam sportowe tematy.

A książka, którą pan wydał latem ub.r., to było podsumowanie zawodowego życia?

- Chyba to był rodzaj wyrzucenia z siebie emocji.

To jakie ma pan plany?

- Dziś, kiedy myślę o tym, co będę robić za 10, 15 lat, to nie jestem pewien, czy będzie to dziennikarstwo sportowe. Chciałbym zająć się np. produkcją poważnych dokumentów. A ostatnio myślę nawet o zrobieniu sztuki z tancerzami. Ktoś powiedział: "słowa dzielą, taniec łączy". A my jesteśmy podzieleni, zatem... po prostu tańczmy.

Rozmawiała: Aleksandra Jarosz

***

Zobacz więcej materiałów o gwiazdach:

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Zimoch
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy