Reklama
Reklama

Witold Pyrkosz: O swojej prawdziwej dacie urodzenia dowiedział się po wielu latach

Gdyby nie babcia, która z przezorności kazała zmienić datę urodzenia Witolda Pyrkosza, aktor miałby już przekroczony limit wieku, który uniemożliwiłby mu dostanie się do szkoły aktorskiej.

Pani Pyrkoszowa obiecała matce, że na święta przyjedzie do niej do Lwowa. Ale trzeba przyznać, że nie za bardzo się z tym spieszyła. Wiedziała, że jej matka nie była, delikatnie mówiąc, zbyt życzliwa jej małżeństwu. O macierzyństwie nie wspominając.

Ale święta były już tuż-tuż i chcąc nie chcąc trzeba było jechać. Nawet to, że pani Pyrkoszowa lada dzień spodziewała się rozwiązania, nie mogło być przeszkodą. No bo jak to tak Boże Narodzenie spędzać z dala od najbliższej rodziny?

Niewiele myśląc, zabrała męża, trochę najpotrzebniejszych rzeczy, drobiazgi na prezenty i w drogę. Ale kiedy dojechali do Krasnegostawu kobieta poczuła bóle porodowe.

Reklama

Mały Witold urodził się w Wigilię 1926 roku. Pani Pyrkoszowa dotarła do matki kilka dni później, już po świętach i od razu usłyszała tysiące wymówek o to, jak pokierowała swoim życiem.

Na szczęście mały Wituś owinięty w becik bardzo się jej spodobał. Z czułością wzięła go na ręce i wtedy jej serce się otworzyło przed maluchem. Oświadczyła, że jej wnuk musi mieć w papierach wpisany jako miejsce urodzenia nie jakiś tam Krasnystaw, tylko Lwów!

Z takimi wytycznymi wysłała córkę do urzędu stanu cywilnego. Kazała jej też zmienić datę urodzenia malucha z 24 grudnia na 1 stycznia 1927 roku. Niby tylko kilka dni, ale metrykalnie chłopiec będzie młodszy o rok, co w przyszłości może uchronić go chociażby przed służbą wojskową.

A wiadomo, że czasy były niespokojne, więc po co ryzykować. Pani Pyrkoszowa, nie chcąc sprzeciwiać się mamie, tak właśnie zrobiła.

W pierwszych latach życia chłopca jego rodzice się rozwiedli. Witek został z ojcem w Krakowie, który nie miał dla niego za wiele czasu. Wszystko zmierzało do tego, że chłopak wyrośnie na łobuza.

Pewnego razu ojciec przyłapał go nawet na... popijaniu wódeczki. Widząc, że chłopak lada chwila może zejść na złą drogę, o co nie było trudno w powojennych czasach, robił wszystko, żeby przynajmniej przechodził z klasy do klasy.

Gimnazjum Witek rozpoczął jeszcze w trakcie okupacji na tajnych kompletach. Po wojnie kontynuował naukę w liceum. Ale ani myślał, żeby się do niej przykładać.

Największe braki miał z łaciny. Kiedy więc zbliżała się matura, profesor uczący go tego języka, wezwał ojca i poradził, żeby razem z Witkiem napisali podanie do Ministerstwa Oświaty o zwolnienie go z konieczności zdawania tego języka na egzaminie dojrzałości.

Czytaj dalej na następnej stronie

Wiązało się to z deklaracją, że uczeń nie złoży papierów na żadną wyższą uczelnię, gdzie łacina jest obowiązkowa. Pan Pyrkosz musiał się więc pogodzić z faktem, że jego syn nie zostanie lekarzem, biologiem, polonistą ani kimś równie ważnym.

Lecz dla niego istotne było wtedy jedno - żeby Witek zdał maturę. Udało mu się to w końcu w liceum hotelarskim. Choć z trudem, wykazał się jednak wiedzą o zasadach gotowania, żywienia, szycia i ścielenia łóżek. Ojcu kamień spadł z serca, bo Witek poszedł nawet do pracy.

Dostał posadę jako intendent w Centralnej Poradni Ochrony Macierzyństwa i Zdrowia Dziecka. Można by zażartować, używając komunistycznej nowomowy, że został rzucony na odcinek pieluszek z tetry, bo właśnie magazynem z takim towarem przyszło mu się opiekować.

Niestety, szybko wykryto w nim jakieś braki i intendent Pyrkosz wyleciał z hukiem z roboty. I zaczęły się problemy, o których gdyby dowiedziała się jego babcia, pewnie stłukłaby go na kwaśne jabłko.

Młodzieniec, zamiast poszukać sobie kolejnego zajęcia, postanowił zostać niebieskim ptakiem. Przystąpił do bandy podobnych mu obiboków i spędzał z nimi czas na ulicy. Z zapałem ciupiąc w karty, ze szczególnym uwzględnieniem pokera, który był jego ulubioną rozrywką.

Koledzy lubili patrzeć, jak ogrywa naiwniaków, siadających z nim do stolika. Nadali mu nawet ksywkę Hrabia, bo jako jedyny mógł się pochwalić maturą. I to właśnie chłopcy z ferajny podpowiedzieli mu któregoś dnia, że ponieważ jest taki wygadany i nawet całkiem względny, powinien zdawać do szkoły aktorskiej.

Z braku lepszego pomysłu na życie Witold stwierdził, że złoży podanie i pójdzie na egzaminy. Trzeba było się jednak do nich przygotować i przynajmniej nauczyć kilku utworów na pamięć.

Cwany Witek wykombinował, że najlepiej będzie, jak wyrecytuje fragment jakiejś radzieckiej książki, bo nikt nie będzie miał odwagi powiedzieć, że jego wybór jest zły. Lecz to nie wszystko - trzeba było jeszcze zaprezentować wiersz.

Pyrkosz wybrał "Ojca zadżumionych" Juliusza Słowackiego, który opowiada o kolejnych dniach tygodnia. Wymyślił, że nauczy się tylko fragmentu, bo na pewno koło środy mu przerwą. I rzeczywiście tak się stało, gdyż członkowie komisji szybko poznali się na jego talencie.

Kiedy opowiadał kumplom, że został przyjęty, sam nie mógł się nadziwić, że mu się udało. Ale w jeszcze większym był szoku, gdy po latach dowiedział się o tym, że jest młodszy o rok dzięki babci Bronisławie, i że to ona przyczyniła się do jego życiowego sukcesu.

Gdyby nie dokonana przez nią korekta jego daty urodzenia, miałby już przekroczony limit wieku, uniemożliwiający dostanie się na uczelnię. A tak ją ukończył i przez wiele lat bawił publiczność m.in. w serialach "M jak miłość", "Czterej pancerni i pies", "Janosik", "Alternatywy 4" czy "Układ krążenia".

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:


Rewia
Dowiedz się więcej na temat: Witold Pyrkosz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy