Reklama
Reklama

Wojciech Zabłocki o Alinie Janowskiej: Była kobietą do tańca i do różańca

Przeżył z nią ponad pół wieku. Była prawdziwą miłością jego życia. Kiedy zachorowała na Alzheimera, opiekował się nią z oddaniem do samego końca.

Z Wojciechem Zabłockim (86 l.), architektem i byłym szermierzem-olimpijczykiem, pierwszy raz dziennikarze "Dobrego Tygodnia" rozmawiali tydzień przed śmiercią jego żony, Aliny Janowskiej (†94 l.). Cieszył się na rocznicę ich ślubu, planował Boże Narodzenie. Niestety, święta spędzi już bez ukochanej.

Jak odeszła pana żona?

Około godziny trzeciej w nocy 13 listopada. Alina odeszła spokojnie, umarła podczas snu.

Wkrótce mieliście państwo obchodzić rocznicę ślubu?

Tak, 54. Ze wszystkich najlepiej pamiętam 45. Zaprosiłem ją do Hotelu Bristol, gdzie odbyło się nasze przyjęcie weselne. Byliśmy tylko we dwoje. Zamówiłem tort. Alina nie czuła się dobrze, ale jeszcze nie wiedziałem, co jej grozi.

Reklama

Pamięta pan wasze pierwsze spotkanie?

Żona opowiadała, że pierwszy raz zobaczyła mnie na zdjęciu w prasie sportowej. Sama pisała artykuły do "Sportowca". Podobno gdy usłyszała, że jestem żonaty, przestała być zainteresowana wywiadem ze mną. Potem spotkaliśmy się na bankiecie pożegnalnym sekretarza włoskiej ambasady. Oboje byliśmy już po rozwodach. Alina poprosiła pisarza Leopolda Tyrmanda, by nas sobie przedstawił. Po przyjęciu zaprosiła mnie do kina.

Czym pan ją zaintrygował, że zdecydowała się na taki gest?

Chyba tym, że... nie wiedziałem, kim jest. Wtedy nie widziałem żadnego jej filmu, choć Alina była już bardzo znaną aktorką. Śmiała się, że pomyliłem ją z Mieczysławą Ćwiklińską. Nie zdawałem sobie sprawy z różnicy wieku dzielącej obie panie.

Co było, gdy wyszliście już z ambasady?

Pojechaliśmy do kina. Po seansie Alina zaproponowała: "Może poszlibyśmy na kolację". Odmówiłem. "Wie pani, ja jutro muszę iść o ósmej do pracy, po południu mam trening, za tydzień ważne zawody. Niech mnie pani zawiezie do domu" - poprosiłem, bo Alina miała samochód. Nie była obrażona, może to się nawet jej spodobało. Powiedziałem, że zadzwonię po zawodach. Kiedy odwiedziła mnie na Hożej, natychmiast zaczęła sprzątać mieszkanie. Zajrzała też do spiżarni, a że było pusto, zaprosiła mnie do siebie na obiad.

Czym ona pana zauroczyła?

Miała wszystkie zalety: ładna, zgrabna, sympatyczna, inteligentna, pełna energii, taka do tańca i do różańca. Pomyślałem, że jako żona byłaby idealna.

Zdradzi nam pan, jak wyglądały oświadczyny?

Planowałem to zrobić po igrzyskach w Tokio, po których chciałem się wycofać z czynnego uprawiania sportu, czyli w 1965 roku. Los jednak spłatał nam figla. W jakimś wywiadzie dziennikarz zapytał Alinę o osobiste plany. Odpowiedziała mu żartobliwie: "No cóż, Zabłocki jeszcze mi się nie oświadczył". Na drugi dzień dostałem kilka telefonów z zapytaniem, dlaczego jeszcze nie poprosiłem takiej gwiazdy o rękę. Zaprosiłem Alinę na spacer na wydmy. Pierścionka nie miałem, ale zerwałem polne kwiatki i oświadczyłem się.

Żona ponoć wymodliła sobie pana podczas pielgrzymki do Padwy. Zapaliła tam świeczkę św. Antoniemu, by pomógł znaleźć jej męża.

Potem mi o tym opowiedziała. Ona przejęła inicjatywę. Może dlatego, że nie interesowałem się zbytnio kobietami. Pasjonowała mnie szermierka i architektura. Poza tym moje pierwsze małżeństwo było nieudane.

Państwu się jednak udało.

Myślę, że pomógł fakt, iż każde z nas było bardzo zajęte swoimi pasjami, miało dużo wyjazdów, a łącznikiem był dom, dzieci i sprawy z nimi związane. Nie można było długo się kłócić czy obrażać. Mieliśmy też wiele wspólnych zainteresowań.

Zdiagnozowanie choroby alzheimera to był cios. Jak żona to przyjęła?

Na alzheimera zmarł Witek, brat Aliny. Żona się nim opiekowała, więc zdawała sobie sprawę, jak ciężkie to schorzenie. Ale że zawsze optymistycznie podchodziła do życia, uważała, że jakoś będzie i że na pewno da sobie ze wszystkim radę.

Nie chciał pan oddać jej do placówki opiekuńczej. Pewnie było panu ciężko?

Postanowiłem, że dopóki mogę, jej nie oddam. To byłoby nie fair, niezgodne z zasadami olimpijskimi, nie mówiąc już mojej miłości do niej. Ciężko? Nie! Jestem zorganizowany. W domu była gosposia z dyplomem pielęgniarskim, przychodzili rehabilitanci i lekarze. Bardzo pomagał mi Michał. Żona miała dobrą opiekę. Do końca była przytomna, słyszała, rozumiała, ale już mnie nie wołała...

Niektórzy mówią o starości, że nie udała się Panu Bogu.

Dla mnie nie jest straszna. Wprawdzie nie mogę już walczyć na planszy, nie szusuję na nartach, ale nadal jestem aktywny. Wykładam na uczelni, pracuję z wnuczką nad nową książką, maluję. Często mamy zjazdy rodzinne. Wkrótce po raz drugi zostanę pradziadkiem. A Alina ciągle ze mną jest i będzie.

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Alina Janowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy