Reklama
Reklama

Zofia Merle: Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej

Przez lata Zofia Merle (79 l.) była iskrą dla wszystkich wokół. Teraz role się odwróciły...

Na ekranie jest jedną z najzabawniejszych postaci. Najsłynniejsze komedie Stanisława Barei, jak "Alternatywy 4" i "Zmiennicy", zawdzięczają jej bardzo wiele ze swego nieśmiertelnego wdzięku i humoru. Również w domu zawsze była przysłowiowym żywym srebrem. To ona mobilizowała swojego męża Jana Mayzela (87 l.) do działania.

Gdy się poznali, krakowski aktor nie mógł się oprzeć urokowi pełnej temperamentu, gospodarnej kobiety. Potrafiła wyczarować z niczego najpyszniejsze dania, a jej pogoda ducha poprawiała każdemu najgorszy humor. I nie poddawała się przeciwnościom losu. Kiedyś ukradziono im samochód, a było to w czasach, gdy auto było luksusem, na którego zakup czekało się latami. Dlatego gdy w drzwiach stanął pobladły mąż i powiedział drżącym głosem, że stracili samochód, odpowiedź miała natychmiastową. - Ciesz się, że ciebie nie pobili. Samochód to rzecz nabyta, kradzież nie może rujnować człowiekowi życia - stwierdziła z uśmiechem i poszła przygotować coś smacznego.

Reklama

Zawsze uważała, że nie tylko do serca można trafić przez żołądek. Ale także ukoić smutki. Od 1971 roku wychowywali razem syna. Marcin przesiąkł artystyczną atmosferą domu. Rodzice często brali go ze sobą a to do teatru, a to na plan filmowy. Dlatego szybko poszedł w ich ślady. Skończył produkcję filmową w Łodzi i został reżyserem. Znany był jako współtwórca serialu "Na dobre i na złe". Pojawił się też w kilku odcinkach serialu jako doktor Mayzel.

Pani Zofia była dumna i lubiła podkreślać, że jest w czepku urodzona, bo więcej dostała od losu, niż mogła sobie wymarzyć: ukochany zawód, miłość widzów i aż dwóch mężczyzn życia... 4 lata temu wszystko się zmieniło. Para musiała się zmierzyć z dramatem rodziców żegnających jedyne dziecko. Marcin Mayzel po długiej walce z rakiem zmarł 2 lipca 2013 roku. Miał 42 lata.

Do dziś Zofia Merle nie pogodziła się ze stratą. Wycofała się z życia zawodowego i publicznego. Woli zostać w domu pod troskliwą opieką męża. Nie lubi, gdy pan Jan musi zniknąć na dłużej. Ale mąż wciąż pozostaje bardzo aktywny zawodowo, jak kilka miesięcy temu, gdy z hiszpańskojęzyczną ekipą pracował na planie komedii "El ultimo traje". Zdjęcia powstawały w Łodzi, a pani Zofia dłuższy czas musiała sama sobie dać radę w mieszkaniu na Żoliborzu. I w takie dni najbardziej odzywała się tęsknota za synem.

Nie oznacza to, że w ogóle stroni od ludzi. W marcu tego roku obchodziła skromny jubileusz 60-lecia pracy artystycznej. A jest co wspominać... Miała niespełna 18 lat, gdy z ciekawości poszła ze znajomymi do STS-u, czyli Studenckiego Teatru Satyryków. - Tak mnie zagadali, że zostałam. Wciągnęło mnie na amen. Myślałam, że skończę na przykład jakąś filologię i pogram sobie w teatrze studenckim. A potem Konrad Swinarski namówił mnie na udział w przedstawieniu. I potoczyło się - opowiadała.

Jej babcia nie była zachwycona. - Zosiu, w naszej rodzinie upadłych kobiet nigdy nie było! - upominała surowo. Po latach aktorka odkryła w jej szafie kolekcję wycinków prasowych na swój temat. W STS-ie zaprzyjaźniła się ze Stanisławem Tymem (80 l.), z którym często występowała nie tylko w filmach, ale i w komediowych skeczach. Ta przyjaźń trwa do dziś. Ale nie myślała, że aktorstwo będzie jej całym życiem - eksternistyczny dyplom zrobiła dopiero po wielu latach.

Początkowo grywała małe rólki w filmach, bo najważniejszy był teatr. Dostała angaż w Teatrze Komedia, w którym grała aż do 1990 roku. Przełomowy w jej karierze był rok 1969, kiedy powstała "Rzeczpospolita babska". Rola sierżant Ireny Molendy sprawiła, że szybko stała się ulubienicą widzów. Pozycję ugruntowała w filmach Barei: "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz", "Miś", w których bawiła do łez. A w "Klanie" rolą Steni podbiła serca serialowych widzów.

Za kulisami karmiła przyjaciół własnoręcznie wypiekanymi ciasteczkami z nadzieniem, zwanymi marletkami... Koledzy i koleżanki artyści zawsze mieli w niej podporę. Nie skarżyła się na nic. Nawet, gdy ciężko zachorowała, nie poddawała się, nie opowiadała o problemach. Po wylewie, który przeszła jakiś czas temu, mocno nad sobą pracowała, by wrócić do życia. - Tyle lat udało mi się przeżyć bez stresów, ambicjonalnej szarpaniny, zawiści i zazdrości. Dlaczego? Bo nie przywiązuję się do ról, samochodów, przedmiotów, ale do ludzi. W wolnych chwilach szyję płaszcze z gałganów, czytam książki, oglądam filmy i piekę ciasta. Nie znam pojęcia nudy - mawiała.

Jej śmiech był zaraźliwy. Teraz to uśmiech przez łzy. I tak już pozostanie. Choć przecież ma dla kogo żyć. Jest mąż i synowa. No i wnuki, nastoletni już Stanisław i Krzysztof. To oni są teraz całym jej światem. - Jestem babcią meteorem. Wciąż mam za mało czasu i nie dogadzam wnukom tak, jak bym chciała. Mam wielkie braki, ale staram się to nadrabiać - mówiła niedawno.

Najbliżsi zaś próbują teraz odpłacić jej za całe ciepło, którym tak hojnie dzieliła się z nimi przez całe lata...

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:

Rewia
Dowiedz się więcej na temat: Zofia Merle
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy