Beatę Tyszkiewicz przerażał kontakt z publicznością. "Czułam się zażenowana"
Beata Tyszkiewicz (86 l.) uważana jest przez wielu za jedną z najwybitniejszych polskich aktorek filmowych wszech czasów. Mało kto miał okazję oglądać ją na scenie, bo jak ognia unikała występów przed tzw. żywą widownią. "Zawsze kończyłam spotkanie z widzami z uczuciem niespełnienia, zażenowania, że oczekiwano ode mnie czegoś innego" - wyznała w swojej autobiografii.
Beata Tyszkiewicz ma na swoim koncie ponad sto ról filmowych i telewizyjnych, ale tylko dwie teatralne. Miała 24 lata, gdy – będąc już gwiazdą kina - zdecydowała się przyjąć propozycję Erwina Axera i kilka razy pojawiła się na deskach Teatru Współczesnego w "Karierze Artura Ui".
Debiut teatralny Beaty Tyszkiewicz przeszedł, w co trudno dziś uwierzyć, bez echa. Być może krytycy chcieli oszczędzić jej przykrości i przemilczeli w recenzjach jej rolę, ale wiadomo, że aktorka źle zniosła brak komentarzy na swój temat. To utwierdziło ją w przekonaniu, że teatr po prostu nie jest jej pisany.
"Wybrałam kino, a właściwie kino wybrało mnie" - napisała w swojej książce "Nie wszystko na sprzedaż".
Dwa lata później na powrót na scenę namówił ją sam Jacek Woszczerowicz, legenda polskiego teatru. Długo wahała się, czy zagrać w sztuce "Za rzekę, w cień drzew" w stołecznym Ateneum, ale nazwisko reżysera zrobiło swoje. Przyjęła ofertę, ale w kontrakcie zastrzegła, że wystąpi tylko piętnaście razy.
Już podczas pierwszej próby Beata Tyszkiewicz przekonała się, że cały personel techniczny krzywo na nią patrzy. Garderobiane traktowały ją bardzo oschle, z pogardą nazywając "znaleziskiem z filmu" i "kaprysem Woszczerowicza". Aktorka bardzo to przeżywała. Chciała, by garderobiane zapamiętały ją do końca życia, więc postanowiła je... przekupić.
W dniu premiery w trzech pierwszych rzędach zasiedli zaproszeni przez Beatę Tyszkiewicz goście, o których wiedziała, że zawsze obdarowują ją kwiatami. Znajomi aktorki nie zawiedli jej oczekiwań, rzeczywiście podczas owacji kwiaty wnoszono na scenę całymi naręczami. Doszło do tego, że w teatrze zabrakło wiader...
Po spektaklu aktorka oddała wszystkie kwiaty garderobianym. Były zachwycone, a Beata Tyszkiewicz została ich ukochaną gwiazdą. Latami wspominano za kulisami Ateneum tamten wieczór, a gwiazdy, które zjawiały się na gościnnych występach i nie potrafiły należycie docenić wysiłku pracowników teatru, słyszały: "Za pani Tyszkiewicz to były prawdziwe premiery".
Rola w sztuce "Za rzekę, w cień drzew" była drugą i ostatnią kreacją sceniczną w karierze aktorki. Dopiero po latach Beata Tyszkiewicz przyznała w autobiografii, że nie grała w teatrze, bo paraliżowała ją sama myśl, że musi "spojrzeć w oczy żywemu widzowi" i niezależnie od tego, w jakim jest nastroju, zagrać na najwyższych obrotach. Poza tym, stojąc na scenie, czuła się, jakby pożerano ją wzrokiem.
"Czułam się przez publiczność pożerana, obnażana, odzierana z intymności" - napisała.
Beata Tyszkiewicz przyznała na kartach książki "Nie wszystko na sprzedaż", że jej doświadczenia teatralne są bardzo skąpe z prostej przyczyny.
"Brakowało mi warsztatu, szkoły, przeżycia były zbyt intensywne. Czułam, jakbym każdego dnia zdawała egzamin. Nie raz, nie dwa śniłam, że zapomniałam wejść na scenę. Koszmar. Ja jestem nieco zepsuta filmem, tym, że obraz i dźwięk utrwala się raz na całe życie, a nie tworzy każdego wieczoru. Nie umiem sobie wyobrazić, że mogłabym grać czterysta razy to samo. Takie powtarzanie mnie przeraża".
Źródła:
1. Książka B. Tyszkiewicz „Nie wszystko na sprzedaż”, wyd. 2003
2. Książka A. Augustyn-Protas „Beata Tyszkiewicz. Portret damy”, wyd. 2020
Zobacz też:
Beata Tyszkiewicz wycofała się z mediów. Na jaw wyszła prawda o jej życiowych decyzjach
Beata Tyszkiewicz pracowała 60 lat, a ma tak niską emeryturę. Kwota wprawia w osłupienie