37-letni Wieczorek: Rodzina? Mam czas!
"Mam nadzieję, że będę jeszcze żył ze czterdzieści lat, więc mam czas" - mówi Krystian Wieczorek, pytany, dlaczego wciąż nie założył rodziny.
Mam wrażenie, że przyjaźnisz się głównie z kobietami. Masz dobry kontakt m.in. z koleżankami z planów filmowych...
Krystian Wieczorek: Nie, nie tylko z kobietami. Przede wszystkim nie mam ambicji, aby przyjaźnić się ze wszystkimi ludźmi. Mojego najlepszego przyjaciela, który teraz mieszka we Wrocławiu, spotkałem po raz pierwszy dwadzieścia parę lat temu. I chyba to on zna mnie najlepiej.
- Jestem już na tyle duży, że nie marnuję czasu na ludzi, z którymi czuję się źle i którzy mnie nie akceptują. Staram się zachować pewien komfort w życiu. Lubię też spotykać osoby, z którymi rozmowa coś mi daje. Nie znoszę siedzenia i gadania o niczym.
Jesteś po prostu wymagający. Pewnie masz też duże oczekiwania wobec partnerki życiowej. Ale rodzinę kiedyś założysz?
K.W.: - Oczywiście, że mam taki zamiar. Ale od zamiaru do zrealizowania go jest jeszcze długa droga. Przede wszystkim trzeba mieć na to gotowość w sobie. Tak to w życiu bywa, że kiedy już jesteśmy gotowi, miłość przychodzi do nas sama.
- Oczywiście czasami zdarza się, że mamy zaciemniony obraz i wydaje nam się, że już to nastąpiło, a rzeczywistość to później weryfikuje.
Naciski rodziny też mają znaczenie. Twoi rodzice nie pytają, kiedy postarasz się o wnuki?
K.W.: - Na każdej wigilii czy innym rodzinnym spotkaniu prędzej czy później pojawia się ten temat (śmiech). Pytania "no to kiedy?" są na porządku dziennym. Ale ja przecież, mam nadzieję, będę jeszcze żył ze czterdzieści lat, więc mam czas. Poza tym chciałbym móc swojemu dziecku coś przekazać. A co mogę mu przekazać teraz? Że nadal jestem gówniarzem?
Przecież młodsi od ciebie zakładają rodziny i potrafią być za nie odpowiedzialni. Masz już w końcu 37 lat.
K.W.: - Ja się wciąż zastanawiam nad sobą. Jestem na etapie wewnętrznej podróży. Myślę zresztą, że ona jest najbardziej wartościowa. Fundamentalna. Warto więc nad nią pracować. Oczywiście ciało jest świątynią ducha i warto czuć się zdrowo, ale ja przede wszystkim szukam w życiu harmonii.
Jesteś typem samotnika?
K.W.: - Absolutnie nie! Akurat należę do wyjątkowo towarzyskich osób. Chociaż oczywiście wiem, jak to jest obejrzeć film w kinie w samotności czy samemu jechać na wakacje.
A propos - wybierasz się dokądś w najbliższym czasie?
K.W.: - Tak. Chcę odkryć Polskę, bo zdałem sobie sprawę, że nie znam jeszcze wielu miejsc. Pewnie pojadę w Bieszczady.
Pojedziesz swoim pierwszym samochodem? Niedawno robiłeś prawo jazdy. Udało się?
K.W: - Tak, mam to już za sobą. Zdałem i to za pierwszym razem. Ale nie zmienia to faktu, że mam wiele zastrzeżeń do systemu, w którym teraz robi się prawo jazdy. On bardzo utrudnia ludziom spoza Warszawy podchodzenie do egzaminu. To wygląda mniej więcej tak: najpierw trzeba wziąć numer PKK. To strasznie komplikuje ludziom życie, bo muszą pojechać po niego do rodzinnego miasta. Dopiero potem mogą rozpocząć kurs.
- Druga sprawa to testy. Ja mam wrażenie, że ktoś wymyślił je tylko po to, aby ludzie zdawali egzamin po piętnaście razy. Kiedyś było około 500 zagadnień do nauczenia. Teraz zrobiono z tego trzy tysiące pytań - to naprawdę sztuka. I jeszcze jakie to są pytania! Zastanawiałem się, co trzeba zażywać, żeby takie wymyślić. Biurokracja mnie przeraża.
Tak, wszyscy zetknęliśmy się z tym. Ale dlaczego podszedłeś do tego egzaminu dopiero teraz? Przecież "prawko" to największe marzenie każdego nastoletniego chłopaka.
K.W.: - Wiesz, pochodzę z niezbyt zamożnej rodziny, w której kwestia prawa jazdy nie była tak oczywistą sprawą jak dla innych nastolatków. Rodzice i tak płacili mi za treningi sztuk walki, które wtedy uprawiałem. Nie wypadało mi jeszcze prosić o pieniądze na prawo jazdy, bo później pewnie zapragnąłbym jeździć samochodem. A na własne auto wtedy nas nie było stać.
Do samochodu zraziłeś się także po dosyć nieprzyjemnej przygodzie.
K.W.: - Miałem wypadek. Trzy lata temu jechaliśmy fordem z moją ówczesną dziewczyną. W pewnym momencie "wyrósł" przed nami samochód. Już wyjeżdżaliśmy na zderzenie czołowe, ale na szczęście moja dziewczyna w ostatniej chwili gwałtownie skręciła. Nasz ford zaczął koziołkować. Uratowało nas to, że był wyposażony w boczne kurtyny. Nic nam się nie stało, ale to wydarzenie mnie "zablokowało" i nie chciałem jeździć samochodem. Zresztą, gdy czuję się niekomfortowo, jadąc z kimś po raz pierwszy, staram się więcej nie wsiadać z nim do samochodu jako pasażer.
Z dziewczyną rozstałeś się właśnie z powodu wypadku?
K.W.: - Nie. Zresztą do dzisiaj bardzo się przyjaźnimy.
Domyślam się, że teraz, kupując swoje pierwsze auto, będziesz szukał przede wszystkim bezpiecznego.
K.W.: - Nie ma czegoś takiego jak bezpieczny samochód. Ale mój musi mieć systemy antypoślizgowe, kurtyny i poduszki. Na pewno nie kupię sobie sportowego auta. Przyznam zresztą, że nie potrafię wybierać samochodu. Od tego aż mnie głowa boli (śmiech).
Od czego jeszcze boli cię głowa? Nie martwisz się na przykład, tak jak inni aktorzy, że opatrzysz się reżyserom lub widzom? Myślisz, że wciąż jest moda na Krystiana Wieczorka?
K.W.: - Zdobyłem ostatnio kilka wyróżnień, między innymi byłem nominowany do Telekamery. Może to jest dowodem, że ludzie w jakiś sposób identyfikują się ze mną? Choć mam wrażenie, że te wyróżnienia są raczej nagrodami dla produkcji, w których występuję.
- A mody przemijają i przychodzą kolejne. Mam tego świadomość. Ale też myślę, że ludzi interesują osoby, wokół których są pewne tajemnice. A ja na maksa staram się oddzielać świat, w którym pracuję, od prywatnego. Ludzie nie mają szansy dowiedzieć się z mediów, jaki jestem naprawdę. Dostęp do mnie ma tylko garstka osób.
Nie lubisz też pokazywać się na bankietach, choć wielu celebrytom pomaga to w karierze. To chyba nie jest twój żywioł.
K.W.: - W ogóle nie przepadam za takimi sytuacjami. Nie chodzę na imprezy branżowe, bo uważam, że są śmiertelnie nudne. Nie znoszę mówić o niczym, a zazwyczaj na takich imprezach tak to właśnie wygląda. Nie chodzę nawet na premiery...
A jak się czujesz jako jeden z najprzystojniejszych aktorów w Polsce, ulubieniec kobiet? To chyba ma dla ciebie znaczenie, bo przełożyliśmy ten wywiad z powodu... nieudanej wizyty u fryzjera. Zrobiono ci złą koloryzację i musiałeś na gwałt szukać innego salonu (śmiech).
K.W.: - Ludzie pewnie myślą, że aktorzy to skrajni egocentrycy. Trochę prawdy w tym jest. To wieczne skupianie się na sobie może przywodzić podejrzenia o narcyzm. Ale co do moich włosów - chodziło bardziej o to, że właśnie zaczynam kręcić kontynuacje kilku seriali. Nie mogę przecież nagle pojawić się z zupełnie innym odcieniem włosów.
Czyli ty akurat nie jesteś narcyzem, a twoje ego nie jest przerośnięte?
K.W.: - Nie. Mam w sobie naprawdę dużo pokory. Do Warszawy docierałem bardzo okrężną drogą i przez różne wyboje. Podejmowałem się wielu zajęć, mieszkałem w wielu miejscach. Dlatego potrafię docenić to, że teraz jestem tutaj i możemy sobie sympatycznie porozmawiać. Ja nie mam w sobie czegoś takiego jak pycha.
Wyglądasz jednak na człowieka, który bardzo dba o swój wygląd. Masz świetną sylwetkę, startujesz w zawodach w biegach narciarskich, dbasz o muskulaturę.
K.W.: - Aktor jest trochę jak piłkarz - musi być zawsze gotowy do gry. Nie może się "zapuścić". Wystarczy podać przykład Russella Crowe’a, który do roli w "Informatorze" bardzo przytył i do tej pory nie może wrócić do swojej dawnej sylwetki.
- Oczywiście jest cała plejada aktorów charakterystycznych, którzy nie przywiązują wagi do fizyczności. Takim aktorem był nawet Marlon Brando. Ja mam jednak nadzieję, że charakterystyczny będę dopiero za kilkanaście lat. Na razie na ekranie wolę być sobą. Nie wiem, czy przyjąłbym rolę, która wymagałaby ode mnie przytycia kilkunastu kilogramów. Wtedy raczej bym odmówił.
Nawet Romanowi Polańskiemu?
K.W.: - Polański akurat bierze aktorów, którzy są "gotowi", nie wymaga od nich, aby bardzo się zmieniali. Generalnie zresztą w przemyśle filmowym odchodzi się od sytuacji, kiedy aktor musi na przykład rok przygotowywać się do roli - chudnąć, zmieniać nadmiernie swoją fizyczność. Teraz po prostu nie ma już na to czasu.
W czym będziemy cię mogli niedługo oglądać?
K.W.: - Właśnie zacząłem zdjęcia do nowego serialu trzynastoodcinkowego "To nie koniec świata" - o łowcy piłkarskich talentów. Facecie, który jest typowym egocentrykiem - zapatrzonym w siebie gościem. Mówiąc wprost, to nie jest ciekawy typ.
- Mój bohater wyjeżdża to Białej Podlaskiej rozkręcić drużynę piłkarską. Mamy w serialu bardzo interesującą ekipę: Dorotę Pomykałę, Eryka Lubosa, Pawła Królikowskiego, Karolinę Gorczycę. Serial opiera się więc na prawdziwych aktorach, nie na "bajerach". Szczerze mówiąc, to jest jeden z ciekawszych projektów, w jakich ostatnio brałem udział.
Mówi się też, że masz szansę zastąpić Piotra Adamczyka w repertuarze komediowym.
K.W.: - Ja o tym nie słyszałem (śmiech). Ale prawda jest taka, że w lekkim repertuarze czuję się wyjątkowo dobrze. Mam wrażenie, że zimnych drani to już się nagrałem. Szkoda, że nikt jeszcze nie zaryzykował powierzyć mi ról komediowych, postaci bardziej zdystansowanych. Ale czy jestem zagrożeniem dla Piotrka Adamczyka? Chyba nie. On jest bardzo dobrym aktorem, fajnym kolegą, buduje ciekawe postacie. Zresztą nie zamierzam nikomu wchodzić w drogę.
Ale czujesz, że kiedy pojawiasz się na castingach, konkurencja się ciebie obawia? A może w ogóle już nie musisz chodzić na przesłuchania?
K.W.: - Oczywiście, że chodzę. Do serialu "To nie koniec świat" byłem "castingowany". Popularność nie działa na reżyserów. To trzeba po prostu zagrać. Wygrałem, bo miałem dobry dzień.
Oscar Maya
12/2013