Agata Młynarska radzi każdemu: Idź na psychoterapię
Dzięki psychoterapii, na którą namówiła ją siostra, Agata Młynarska wróciła do równowagi i znalazła swoje miejsce w życiu. Wcześniej, jak mówi, była smutną, wystraszoną i potwornie zmęczoną kobietą.
Pochodzi pani z artystycznego domu. Nazwisko otwiera drzwi czy jest ciężarem?
Agata Młynarska: - Na początku otwiera, bo wzbudza się zainteresowanie, ale potem, jeśli człowiek chce obracać się w profesji zbliżonej do zawodu ojca, matki czy brata, narażając się na porównania, to jest już tylko trudniej. Nazwisko zawsze zobowiązuje. I to nie dotyczy tylko pracy, ale każdej dziedziny życia.
Miała pani zaledwie 19 lat, gdy została mężatką, a 20, gdy urodziła dziecko. Dlaczego tak bardzo spieszyła się pani do dorosłości?
- W tamtych czasach, a był to początek lat 80., mieszkanie na kocią łapę nie wchodziło w rachubę. Rodzice by tego nie wybaczyli. Kiedy poznałam męża, miałam 16 lat. Skończyłam szkołę średnią i stwierdziliśmy, że skoro się kochamy, to zakładamy rodzinę. Pamiętajmy, że były to mroczne lata, stan wojenny i marne widoki na przyszłość. Młodzi ludzie nie mieli się gdzie spotykać, może w kościołach, w domach pod czujnym okiem rodziców. Inna była też obyczajowość. Spieszyłam się raczej do odrębności, intymności niż do dorosłości. Bo o niej nie miałam wtedy pojęcia.
Po latach psychoterapeutka poprosiła panią o przyniesienie zdjęć z młodości. Opisała pani siebie jako osobę smutną, zmęczoną, wystraszoną...
- Nie wiem czy smutną, ale na pewno bardzo zmęczoną. Szybko weszłam do świata dorosłych. Pracowałam w szkole, w modelingu, udzielałam korepetycji, studiowałam. Ale przede wszystkim miałam dwójkę małych dzieci i męża. Rodzinne obowiązki pochłaniały mnie bez reszty. Małżeństwo i macierzyństwo traktowałam bardzo poważnie. Wszystko spadło na mnie wcześnie i było trudnym doświadczeniem dla tak młodej dziewczyny.
Dziś uważa pani, że lepiej jest później się wiązać?
- Miłość jest dla każdego, w każdym wieku, nawet dla przedszkolaków. Ale małżeństwo jest dla dorosłych, dojrzałych ludzi.
Pamiętam zdanie pani syna Tadzia, które mną wstrząsnęło: "Mamo, ty nawet jak jesteś zdrowa, to jesteś chora".
- Chciałam być samodzielna i niezależna. Pracowałam bardzo intensywnie, czasem zachłannie. Nie stawiałam sobie granic i nie odbierałam sygnałów od swojego organizmu. Dlatego często nie zauważałam, że pracuję już na "wyładowanym akumulatorze". W domu zatem zajmowałam się jego ładowaniem. Moi synowie zamiast mamy, która w niedzielny poranek idzie z nimi na spacer, widziały zmęczoną kobietę. Ale potrafiliśmy to nadrobić. Dzieci wskakiwały do mnie do łóżka i oglądaliśmy kreskówki. Uwielbialiśmy to, były to nasze szczęśliwe chwile.
Czytaj dalej na następnej stronie...
To pani siostra Paulina wysłała panią do psychoterapeuty?
- Paulina uświadomiła mi, że to jest konieczne, żebym mogła spojrzeć na siebie z innej strony. To było fundamentalne doświadczenie, jedno z najcenniejszych, jakie zmieniły moje życie.
Dziś pani radzi kobietom: nie mezoterapia, nie kolejna nowa sukienka.
- Idź na terapię. Radzę każdemu, kto ma problem ze zdefiniowaniem szczęścia i siebie w świecie. Jeśli się sięga po różne sposoby i mimo to brak satysfakcji, to terapia jest koniecznością. Ja bez niej nie byłabym w tym miejscu, w jakim jestem. A nowa sukienka też się czasem przyda.
W jakim miejscu życia jest pani teraz?
- Jestem bardzo szczęśliwa, umiem znaleźć harmonię między życiem prywatnym a pracą. Otacza mnie miłość i szacunek bliskich. Mam wspaniałych przyjaciół. Czego chcieć więcej? Mam dorosłe, szczęśliwe dzieci, które żyją własnym, dobrym życiem. Nie wchodzimy sobie w drogę, ale też lubimy się i potrzebujemy. Doceniam dojrzałość, która pozwala mi wybrać, co jest dla mnie dobre, a odrzucić to, co może mi zaszkodzić. To są bezcenne doświadczenia, których młody człowiek nie zna.
Ale ciągle bardzo dużo pani pracuje. Przynajmniej na dwa etaty by starczyło...
- Nie wydaje mi się. Jestem dobrze zorganizowana i lubię pracować. Mamy jednak z mężem dużo czasu dla siebie, pilnujemy tego. Świadomie wybieram, czym się zajmuję. Nie naprawiam już świata, bo to kosztowało mnie najwięcej energii. Pomagam, ale nie narzucam się.
Jest pani też babcią czwórki wnucząt. Jak sławna babcia spędza z nimi dzień?
- Jestem symboliczną babcią dla dzieci Ali, którą miałam pod swoimi skrzydłami. Symboliczną, bo mieszkają w Londynie. Przede wszystkim jednak jestem babcią dwóch cudownych córeczek mojego starszego syna. Lubimy chodzić do teatru. Kiedy przychodzą do mnie, przebieramy się, bawimy się w teatr. Gdy oglądamy film, to potem mamy zabawę tematyczną, np. budujemy krainę lodu. Czas spędzony z wnuczkami nie konkuruje z niczym.
Gdyby pani wnuczka zapytała, co jest ważne w życiu, to co by pani powiedziała?
- Nie działaj nigdy przeciwko sobie i nie słuchaj, co inni gadają. Życie w zgodzie z samym sobą jest najważniejsze, a cała reszta będzie już wtedy prosta.
Rozmawiała: Iwona Spee