Agata Młynarska: Tata jest poważnie chory. Czuwają przy nim pielęgniarki
Agata Młynarska (51 l.) w najnowszym wywiadzie opowiedziała m.in. o nowych wyzwaniach zawodowych, miłości, której w jej życiu w ostatnich latach nie brakuje, oraz opiece nad seniorem rodu Młynarskich. Dziennikarka nie ukrywa, że stan Wojciecha Młynarskiego jest poważny.
Świat&Ludzie: Jesteś dziś dyrektorem ds. rozwoju stacji TLC. Kończysz więc z pracą na wizji?
Agata Młynarska: - Absolutnie nie, po prostu teraz chcę postawić na rozwój w tym kierunku. Moja kariera zresztą zawsze była dwutorowa. Przez wiele lat uczestniczyłam w kreowaniu i budowaniu wielu programów. Nadszedł ten moment, aby wykorzystać doświadczenie.
Nie będziesz tęskniła za prowadzeniem programów?
- Szczęśliwie etap uzależnienia od czerwonej lampki na kamerze mam już za sobą. Jeśli zatem będę przekonana do projektu, w którym mam pełnić także rolę prowadzącej, to na pewno się na to zdecyduję.
Nigdy nie chciałaś rzucić telewizji?
- Po tylu zakrętach... To jest moja wielka pasja. A z czasem nauczyłam się jednego: cokolwiek cię spotka, nie lamentuj, daj sobie czas, a potem pomyśl, że z tej zmiany zawsze może wyjść coś dobrego.
Bez żadnych emocji?
- Pewnie, że kiedy zmieniasz pracę, są emocje, jest strach, bo nie wiesz, co cię czeka. Szczególnie kiedy jesteś po pięćdziesiątce, na rynku jest tylko kilka stacji telewizyjnych, a pracodawcy wolą młodsze modele.
I jak czujesz się w tej nowej roli?
- Świetnie. Stworzenie od nowa telewizji dedykowanej kobietom jest zadaniem, o którym niejeden człowiek telewizji może marzyć.
Czyli po dwóch miesiącach przerwy znów ostra praca?
- Jest intensywnie, ale ja umiem dziś postawić granicę między pracą a życiem prywatnym.
Kiedyś nie umiałaś?
- Kiedyś wydawało mi się, że praca jest sensem mojego istnienia, że jeśli mnie tam nie będzie, to coś stracę. Tymczasem traciłam wieczory z przyjaciółmi, wywiadówki dzieci, rodzinne kolacje. A teraz wiem, że można sobie wszystko ułożyć tak, by spełniać się w pracy i w życiu osobistym.
A myślisz czasem, że twoje życie inaczej by się ułożyło, gdyby nie praca?
- Może spokojniej, może jeden mąż... Nigdy nie myślę: co by było, gdyby... Wiem, że przeszłość mnie zbudowała, wyposażyła w doświadczenia, do których mogę się odwołać i wyciągnąć wnioski z popełnionych błędów.
A jakie błędy popełniałaś w relacjach damsko-męskich?
- Całą masę, ale teraz cieszę się przede wszystkim z tego, że jestem szczęśliwa. Nie planowałam kolejnego małżeństwa. Miłość mnie zaskoczyła, a ja potrafiłam ją dostrzec i docenić.
Trudno znaleźć miłość, szczególnie jak się jest dojrzałą kobietą. Ludzie szukają jej np. na portalach randkowych...
- Nigdy nie korzystałam z takich portali, ale myślę, że gdybym postanowiła szukać miłości za wszelką cenę, to wolałabym iść do programu telewizyjnego "Undressed: randka w łóżku", który właśnie ruszył w naszej stacji, niż czatować w sieci z jakimś wyobrażeniem osoby. W programie od razu widzisz człowieka, możesz go dotknąć, nawiązać relację, a jednocześnie nie przekraczasz granic intymności. I uczestnicy to pokazali, niektórzy postanowili kontynuować znajomości.
Ile razy spotkała cię miłość?
- Dwa razy. Był nią mój pierwszy mąż, ojciec naszych synów: Stanisława i Tadeusza. Miałam 16 lat jak się zakochałam. Było to szkolne, młodzieńcze, bardzo naiwne uczucie. Zaowocowało małżeństwem i przyjaźnią na całe życie. A drugi raz, kiedy spotkałam mojego obecnego męża. Zakochałam się dojrzale, świadomie, tak jak tylko można sobie wymarzyć. W tej miłości odnalazłam wszystko, czego pragnie kobieta.
Długo czekałaś na tę miłość.
- No właśnie nie czekałam, ona zdarzyła się sama. Pomyślałam sobie, że co ma się stać, to i tak się stanie. Przez długi czas byłam sama. I to było mi bardzo potrzebne. Spotykałam się z przyjaciółmi, chodziłam na siłownię, założyłam portal dla kobiet, miałam program w radiu PIN, działałam charytatywnie, odwiedzałam różne miejsca w Polsce, w których spotykałam się z kobietami. Postawiłam na rozwój zawodowy, ale przede wszystkim byłam bardziej dostępna dla moich dzieci.
Młodszy syn Tadeusz jest dziś operatorem filmowym.
- I ma pierwsze sukcesy. Film fabularny, w którym był operatorem, znalazł się na prestiżowym Międzynarodowym Festiwalu w Toronto, a teraz dostał nominację na festiwal do Nowego Jorku, podczas którego następuje preselekcja do Oscarów. Jestem dumna z niego. Ze Stasia też. Jest profesjonalistą w swoim fachu i wspaniałym ojcem. A najbardziej cieszę się z tego, że synowie realizują też swoje pasje, zaszczepione jeszcze w dzieciństwie. Obaj świetnie się wspinają. Staś jest nawet instruktorem wspinaczki.
A ty się wspinasz?
- Ja nie, ale wnuczki, córki Stasia: 5-letnia Julia i 3-letnia Klara, towarzyszą tacie w skałach.
Mówią do ciebie babciu? Nie. Mówią: Bibi. I wiedzą, że u mnie są najlepsze naleśniki na świecie. I jak szykuję się w odwiedziny, to tylko z naleśnikami.
Jesteście wielopokoleniową rodziną. Często się odwiedzacie?
- Trzymamy się razem, ale też szanujemy swoją odrębność, bo każdy z nas jest inny. Niedawno byłam w Teatrze Wielkim na koncercie pt. "Głosy gór" pod dyrygenturą Jerzego Maksymiuka. Mój brat Janek grał tam na perkusji, miał swoją solówkę i dostał ogromne owacje. Pan Maksymiuk pogratulował mi brata, a mnie rozpierała duma. Staramy się doceniać siebie, chociaż każde idzie własną drogą. Możemy na siebie liczyć, szczególnie teraz, kiedy tata jest poważnie chory.
Jak się czuje?
- Różnie. Najważniejsze, że sobie radzimy, dbamy o niego jak można najlepiej. I wiem, że on cieszy się, jak przychodzimy we trójkę, jak pełnimy dyżury, jak przychodzimy z naszymi dziećmi. Czuwają przy nim wspaniałe panie pielęgniarki, bez pomocy których nie poradzilibyśmy sobie. Myślę, że osoby w rodzinach, w których jest osoba chora, wiedzą, o czym mówię.
Ty się chyba nigdy nie poddajesz, nic cię nie złamie.
- Miewam czasami chwile zwątpienia, ale górę zawsze bierze pozytywna energia. Ona nakręca mnie do działania, mobilizuje. Jeśli mam problemy, to je rozwiązuję. Jest nowe wyzwanie, to wkładam w nie całe serce. Taka już jestem.
A po kim masz taki mocny charakter?
- Nie wiem, może po ojcu mojej mamy, Hieronimie Godlewskim, może po pannach Młynarskich. Dziadek w czasie wojny ratował całą rodzinę. Był odważny i nieprzewidywalny w swoich pomysłach. Kiedy przechadzał się po Mokotowie w kapeluszu i z laseczką, to wszyscy wiedzieli, że to idzie dziadek Hieronim. Może więc niektóre cechy mam właśnie po nim.
Rozmawiała: Aleksandra Jarosz
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: