Agata Młynarska: Zjednoczyliśmy się w obliczu choroby taty!
Kilka tygodni temu spokój rodziny Młynarskich został zburzony. Jeden z tabloidów opublikował zdjęcia słynnego tekściarza leżącego na łóżku w ośrodku opiekuńczym. W internecie rozpętała się burza, a siostry Młynarskie wypowiedziały wojnę redakcji tabloidu i opiekunce, która te zdjęcia przekazała brukowcowi. W najnowszym wywiadzie dla "Dobrego Tygodnia" Agata przekonuje, że ich rodzina zjednoczyła się w obliczu choroby taty, a ich więzi jeszcze nigdy nie były tak silne...
Dobry Tydzień: Jak się dorasta w rodzinie silnych artystycznych osobowości. Nazwisko zobowiązuje?
Agata Młynarska: Moje nazwisko zobowiązuje mnie do tego, żeby zawsze trzymać klasę. Nasza rodzina jest po prostu rozpoznawalna. Nazwisko Młynarski stało się znane jeszcze przed wojną. Był Emil Młynarski, muzyk, wiolonczelista, współzałożyciel Filharmonii Narodowej w Warszawie. A mój tata rzeczywiście skupiał uwagę, cieszył się niezwykłą popularnością, sławą porównywalną do dzisiejszych gwiazd popowych. Jednak poza tym, że rodzice działali w show-biznesie, to niczym się nie różniliśmy od innych rodzin np. lekarzy, prawników, nauczycieli.
Łapie się Pani na tym, że naśladuje Pani w czymś rodziców?
- Naśladuję ich w pewnym podejściu do rzeczywistości. Tata zawsze mówił, że poprzeczka jest postawiona wysoko, żeby nigdy nie odpuszczać, nie wybierać łatwych kompromisów, żeby słuchać się własnego wnętrza. Nauczyłam się nie ulegać tanim pochlebstwom, w pracy być zawsze najrzetelniejszym, jak się da, nie traktować innych protekcjonalnie. Rodzice nie tylko nas tego uczyli, ale wręcz nas z tego rozliczali.
Pani mama była jedną z najpiękniejszych aktorek swego pokolenia...
- Była dla nas ikoną kobiecości. Obie z siostrą byłyśmy w nią zapatrzone. Zapach jej kosmetyków, strojów w garderobie, to było dla nas jak przebywanie w jakimś raju. Mama nauczyła nas kobiecości i tego, że czasem na przekór przeciwnościom losu trzeba zakręcić włosy na wałki, pomalować usta na czerwono i założyć korale. Pod tym względem dużo jej zawdzięczamy.
Jak pani wspomina dom?
- Mama wspaniale gotowała, więc nasz dom był wiecznie pełen głodnych gości. Kuchnia nie była sterylna, wypucowana. Za to zawsze na stole stała ciepła zupa i gromadzili się ludzie, którzy lubili rozmawiać, dyskutować, śpiewać. Pod stołem leżał pies i czekał na smakowite kąski, do tego wszędobylskie koty. Mama prowadziła otwarty dom. I to uważam za wielką wartość. Nieważne są wyszukane meble, kafelki, jak dom jest pusty i zimny.
Między panią a siostrą Pauliną jest przyjaźń czy rywalizacja?
- Absolutnie nie rywalizujemy ze sobą. Raczej wspieramy się, inspirujemy i radzimy sobie nawzajem, ale też bardzo pilnujemy własnych niezależnych przestrzeni. Obie mamy silne charaktery, ale się przyjaźnimy. Podziwiam Paulinę za jej determinację, za jej twórczy temperament. Wspieramy się oczywiście nie tylko zawodowo, ale przede wszystkim rodzinnie.
To chyba szczególnie ważne teraz, kiedy Wasz tata ma poważne kłopoty ze zdrowiem.
- Tak, teraz, kiedy tata jest chory, razem z Pauliną i z bratem Jankiem stanowimy niemalże jedno ciało. Po prostu w obliczu tej choroby wszyscy musieliśmy się zjednoczyć. A siłę lojalności i solidarności rodzeństwa najlepiej poznaje się wtedy, kiedy rodzice potrzebują pomocy. My jesteśmy razem, podejmujemy wspólnie decyzje, nasze dzieci też są włączone w pomoc dziadkowi. To jest teraz najważniejsze, absolutny dla nas priorytet. Poza tym założyliśmy fundację im. Wojciecha Młynarskiego.
W czym znaleźć spokój, poczucie bezpieczeństwa, kiedy praca w telewizji to ogromny stres i niepewność?
- Spokój trzeba znaleźć w swojej głowie. Trzeba być jednak cały czas przygotowanym na zmiany, na możliwość robienia różnych rzeczy, wychodzić z własnymi propozycjami, nie czekać na telefon. Jak nie wypali jeden projekt, to wypali drugi. Ale nim to zrozumiałam, minęło kilka lat. Gdy zaczynałam pracę w telewizji na Woronicza, miałam etat, dodatki na dzieci, bo wtedy samotnie je wychowywałam. Wyobrażałam sobie, że tak będę pracować do emerytury. Ale porażki traktuję jak naukę, a nie powód do załamania. Dziś jestem odpowiedzialna za rozwój telewizji TLC. Ta praca wykorzystuje wszystkie moje doświadczenia, a i tak wciąż jeszcze mam wiele do nauczenia.
Czy współczesnej kobiecie potrzebny jest jeszcze mężczyzna?
- Zależy do czego? Do posiadania dzieci mężczyzna jest potrzebny, ale do zmywania naczyń już niekoniecznie. Był czas, że byłam sama i dawałam sobie radę. A od 3 lat mam cudownego męża i jest wspaniale. Tylko od niego dostaję to, czego nikt inny mi nie da. Miłość w życiu jest czymś fundamentalnym. Każdy pragnie mieć kogoś, z kim może iść przez życie, kogo kocha i kto odwzajemnia uczucie. Ale czasem drogi dwojga ludzi się rozchodzą. Przerabiałam już różne scenariusze i w każdym starałam się jak najlepiej odnaleźć. Szczęście jest stanem, który musimy wytworzyć w sobie, niezależnie od okoliczności zewnętrznych.