Reklama
Reklama

Agata Steczkowska: Nie wiem, czy rodzeństwo czytało moją książkę. Wysłałam każdemu

Agata Steczkowska wysłała trzem braciom oraz pięciu siostrom po egzemplarzu swojej książki "Miłość wbrew regule", w której wyjawia, że ich ojciec był księdzem. Na razie jednak nie otrzymała informacji zwrotnej. Czyżby znane rodzeństwo nie utrzymywało ze sobą kontaktów?

Twoje Imperium: Jeszcze przed premierą pani książka wzbudziła zainteresowanie mediów...

Agata Steczkowska: - Dlatego, że jest interesująca. Wypowiadam się tam na wielu przestrzeniach, np. piszę, co to znaczy wielodzietność, co znaczy być dzieckiem księdza, co znaczy porzucić kapłaństwo i założyć rodzinę, i co znaczy mieć taką rodzinę wbrew wszystkiemu. To, co stworzyli moi rodzice, jest dla mnie czystym bohaterstwem. Szum zrobiły media szukające sensacji. Mogę to zrozumieć, bo to książka o naszej rodzinie, a rodzina jest sławna.

Reklama

Pisano, że była kłótnia rodzinna, że rodzeństwo się na to nie zgadza, że mama jest przeciwna.

- To kompletne bzdury. Nie było nawet spotkania rodzinnego w tej sprawie, a co dopiero kłótni. Przecież żeby się pokłócić, trzeba się spotkać.

Rodzeństwo już ją czytało?

- Tego nie wiem. Wysłałam im ją oczywiście, bo mieszkamy w różnych miejscach w Polsce i trudno nam się wszystkim zebrać i porozmawiać. Żeby wszyscy się zebrali, to musi się dziać w rodzinie coś naprawdę wyjątkowego. Gdyby ktoś był śmiertelnie chory, to przypuszczam, że cała rodzina byłaby przy jego łóżku. W naszej rodzinie tak to wygląda, ponieważ wszyscy jesteśmy bardzo czynni zawodowo. My mamy ze sobą normalne, życzliwe stosunki.

Dlaczego postanowiła pani ją napisać?

- Spełniłam obietnicę daną samej sobie, że napiszę o moim rodzie: pradziadkach, dziadkach i rodzicach. Książka mówi o nich. O tym, jak moi rodzice zaprosili na ten świat dziewięć istnień ludzkich - urodzili, wykarmili, wykształcili bez żadnego wsparcia ze strony państwa i Kościoła. Książkę napisałam z własnej perspektywy, to osobista biografia rodziny.

Niektórzy zarzucają, że ujawniła pani rodzinne sekrety.

- To, że mój tatuś był księdzem, było tajemnicą poliszynela. Nie wyciągam żadnych trupów z szafy. Gdyby takie były, już dawno wyszłyby na jaw, choćby z tego powodu, że tato był inwigilowany przez SB. Albo z powodu rozpoznawalności mojej młodszej siostry Justyny.

Nie boi się pani, że jej intencje mogą zostać źle odczytane?

- Mnie nie interesuje to, o czym ludzie plotkują, bo ludzie mogą myśleć, mówić i śnić o tym, co chcą. Książkę napisałam, aby złożyć hołd moim wyjątkowym rodzicom. Miałam też wewnętrzną potrzebę, aby prawda o rodzicach i mojej rodzinie ukazała się w pełni. Odarta z brudu, kłamstw, plotek i nieżyczliwości ludzkiej, okazała się piękna. Jeśli ktoś chce wiedzieć, jak rzeczywiście było, to może przeczytać książkę, bo ona jest jak dokument. Poza tym przedstawiam twórczość całej rodziny w radiowej Jedynce w audycji "Mój świat dźwięków". Dzięki temu ludzie mogą teraz przeczytać o naszej rodzinie i posłuchać jak gramy i śpiewamy jako muzykująca rodzina Steczkowskich.

Historia pani rodziny to gotowy scenariusz na film. Powstanie?

- Wiele osób mi to sugeruje. Ja też tak widzę tę historię. Bardzo bym sobie życzyła, aby taki film kiedyś powstał.

Może pani liczyć na wsparcie rodzeństwa w życiu zawodowym i prywatnym?

- I w jednym, i w drugim przypadku. Rodzice tak nas wychowali, że staramy się wszyscy nawzajem wspierać. Często jesteśmy na swoich koncertach. Uczestniczymy w nich grając i śpiewając albo jako publiczność. Tęsknimy za muzykowaniem ze sobą. Jeśli ja zapraszam kogoś z rodzeństwa do swoich projektów, to jadą i nie pytają, czy dostaną jakieś pieniądze, czy będą mieli co jeść i gdzie spać, bo nie to jest ważne, tylko to, że chcą razem ze mną pomuzykować. Wszyscy jesteście z wykształcenia muzykami.

To był wasz wolny wybór czy taki rodzinny przymus?

- Kiedy się człowiek rodzi w takiej rodzinie, to za bardzo nie ma wyjścia... Bo od urodzenia dostaje się taki kolorowy świat dźwięków, że trudno by było tego nie wchłonąć i nie mieć pewnej muzycznej świadomości i wrażliwości. Tato powiedział nam tak: szkołę podstawową muzyczną każdy z was skończy, czy się wam to podoba, czy nie. Jesteście niezwykle uzdolnieni muzycznie i moim obowiązkiem jako rodzica jest stworzyć wam warunki rozwoju. Nie było jednak przymuszania do muzyki, tato bawił się z nami muzycznie, wygłupiał się. My to po prostu pokochaliśmy. Nie można zmusić nikogo do bycia artystą, to musi wynikać z potrzeby wewnętrznej. U nas wszystkich widocznie taka potrzeba jest.

Rozmawiała: Magdalena Ziętkiewicz

Twoje Imperium
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy