Agnieszka Fitkau-Perepeczko: Jestem niezłą staruchą!
Pełna pasji, emocji, ma wielki apetyt na życie. Agnieszka Fitkau-Perepeczko uważa siebie za fenomen wśród osób swojego pokolenia. Wielu jednak nie dowierza, że aktorka w tym roku skończyła 76 lat. W czym tkwi jej sekret?
Żyje na dwóch kontynentach – pół roku w Australii, a pozostałe sześć miesięcy w Polsce. Bo chociaż Agnieszka Fitkau-Perepeczko od wielu lat mieszka w Melbourne, nie potrafi na zbyt długo rozstać się z ukochanym Milanówkiem, gdzie znajduje się jej rodzinny dom.
Na Żywo: Co pani czuje, kiedy koła samolotu z Australii dotykają płyty lotniska w Warszawie?
Agnieszka Fitkau-Perepeczko: Za każdym razem jestem jakoś dziwnie wzruszona nową sytuacją i szczęśliwa, bo jestem w domu... Kocham Warszawę. Pamiętam moment, gdy w 1989 r., po ośmiu latach życia za granicą, wreszcie przyleciałam do mojego miasta. To był błogostan. Nogi odmówiły mi wtedy posłuszeństwa, chciałam być wszędzie!
Nigdy nie narzeka pani na Polskę. To cenne…
- Ten kraj to moje emocje, wspomnienia i życie bieżące – mimo że opuściłam go kilka miesięcy przed wybuchem stanu wojennego i wyjechałam do Australii. Polska to państwo, które ukształtowało moje myślenie, nauczył minimalizmu i docenienia wszystkiego, co zaoferowały mi antypody. I może dlatego, mając możliwość życia w dwóch krajach jednocześnie, doceniam i szanuję je oba.
Właśnie zakończył się mundial. Przeżywała pani piłkarskie emocje?
- Kibicowanie zawsze kojarzy mi się z Markiem... Pamiętam, jak darłam się wniebogłosy, gdy dziewiętnastoletni Perepeczko występował w reprezentacji juniorów w koszykówce. Kibicowałam do utraty tchu na wszystkich wielkich meczach lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Teraz już się tak nie wydzieram, oglądam spokojnie, ale serce mi krwawiło, kiedy przegrywaliśmy.
Niedawno odważnie nazwała się pani „niezłą staruchą”...
- Bo nią jestem! Tu określenie "niezła" broni słowa „starucha”! Niezła, czyli soczysta, z seksapilem, z mózgiem, który pracuje. Uważam siebie za ewenement. Pokażcie taką drugą 76-latkę, która ma swoich fanów, adoratorów, dostaje fajne listy od płci przeciwnej, ale i od kobiet w każdym wieku. A przy tym ma tysiąc zainteresowań i pomysłów. No proszę, pokażcie!
Spełnia pani jakąś misję?
- Kobiety piszą, że im pomagam w wielu sprawach, że leczę ich depresje, lęki i są szczęśliwe, że jestem. A to, że luksusowe magazyny mnie nie zauważają, to chyba dobrze, bo nie pasuję do tych plastikowych wywiadów, do ludzi, którzy nie mają nic do powiedzenia...
Nie brakuje również słów krytyki pod pani adresem...
- Mam zarówno zwolenników, jak i przeciwników. A jeśli chodzi o obraźliwe komentarze w internecie – myślę że to frustracja, kompleksy, socjopatyzm i natręctwa skłaniają ludzi do takiej nienawiści.
Co pani sprawia największą radość?
- Różne rzeczy – bezinteresowni, fajni ludzie, jajko na miękko jedzone na werandzie. To, że jest „on”, wycieczka na rowerze brzegiem morza, zorganizowanie nagle tętniącego życiem przyjęcia. Doceniam swoje cechy charakteru, choć bywa, że jest to mieszanka wybuchowa! Lubię też w ciszy i bez ruchu patrzeć w morze, a nawet czasem w lustro. Lubię siebie...
Jak pani o siebie dba? Ma pani jakiś sekret?
- Raz w roku wybieram się na dwa tygodnie do ośrodka w Gołubiu, gdzie stosuję post warzywno-owocowy. Tam uczę się dyscypliny, moje ciało pięknieje, staję się bogatsza w wiedzę na wszystkich frontach. Spotykam wyjątkowych ludzi. Rozmawiamy przy warzywnych specjałach, delektujemy się konwersacją, wolno sącząc pyszny zakwas buraczany. Tam wszystko ma sens. Pojadę tam z pewnością i bardzo się na to cieszę...