Agnieszka Hyży jedną z prowadzących Miss Polski 2020! "Ładna buzia to nie wszystko"
Miała być architektem, ale od pierwszego wejrzenia zakochała się w telewizji. Z wzajemnością, bo od piętnastu lat Agnieszka Hyży (35 l.) jest jedną z najbardziej lubianych gwiazd Polsatu. W niedzielę będzie jedną z prowadzących finał Miss Polski, konkursu, w którym sama wystąpiła 16 lat temu. Jak wspomina swoje początki? I co poradziłaby dziewczynom, które w niedzielę będą walczyć o koronę najpiękniejszej? "Ważne, żeby nie robić z udziału w finale wielkiego przełomowego wydarzenia i nie robić dramy, jeśli nic z tego nie wyjdzie. Ja nie wygrałam konkursu, a i tak czuję się wygrana" - mówi w rozmowie z Anną Rzążewską.
Bardzo wcześnie zaczęłaś przygodę z konkursami piękności, miałaś zaledwie 17 lat.
Agnieszka Hyży: - Mój pierwszy konkurs w zasadzie nie był konkursem piękności, był przeznaczony dla mam i córek i miał pokazać naturalną więź, relację między nimi. Organizatorem była firma kosmetyczna, a uroda mamy i córki była tylko tłem.
Jak wpadłyście na pomysł, żeby wziąć udział w takiej imprezie?
- Akurat leżałam chora w domu i w radiu ogłaszali, że po raz pierwszy odbywa się taki konkurs. Szukali fajnych, wesołych, interesujących mam i córek. Pomyślałam o mnie i o mojej mamie, dlatego że jesteśmy dość ciekawą rodziną. Zawsze spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, uprawialiśmy sport, no i uwielbialiśmy różne konkursy. Kiedy miałam 15 lat, wygrałam konkurs organizowany przez McDonalds i Disneya i w nagrodę wyjechałam z mamą do Stanów Zjednoczonych jako tak zwany Mini Milenials. Moja mama z kolei wygrała samochód, pisząc wierszyk. Mogłabym długo wymieniać. Ten konkurs wydał mi się idealny, bo mama była i jest dla mnie osią wszystkiego. Mamy bardzo bliskie relacje. I te przyjacielskie, i jako matka i córka.
Mama wydawała ci się piękna? Jak ją postrzegałaś?
- Wiem, że dla dziecka mama jest zawsze najpiękniejszą, ale muszę powiedzieć obiektywnie, że miałam piękną mamę, teraz już dojrzałą kobietę. Mam do tej pory okładki gazet z moją mamą z przełomu lat 70. i 80. Trafiła na nie też przez przypadek. Moja babcia pracowała w redakcji pisma społeczno-kulturalnego "Poglądy" w Katowicach. Mama przychodziła czasem do niej do biura, widzieli ją redaktorzy, fotografowie i mówili zawsze: "Pani Stasiu, pani ma taką piękną córkę, może byśmy jej zrobili zdjęcie?". W ten oto sposób i moja mama miała swoją "przygodę" z mediami. Ja nigdy nie patrzyłam na mamę przez pryzmat urody i nie dlatego wystartowałyśmy w tamtym konkursie.
Udział w tej imprezie coś zmienił w twoim życiu?
- Transmitowała go wtedy konkurencyjna aktualnie dla mnie telewizja. Pamiętam dokładnie dzień, kiedy po wygranej gościłyśmy w studiu oddziału krakowskiego TVN. Obserwowałam panią Ewę Drzyzgę przy pracy w "Rozmowach w Toku" i powiedziałam do mamy: "To jest praca dla mnie. To świat, w którym ja bym chciała być". Pamiętam też reakcję i spojrzenie mamy na moje słowa. Mama z zawodu jest romanistką, przez lata prowadziła dużą firmę budowlaną z moim tatą. Po stronie taty mam samych inżynierów i architektów. Ja też miałam iść na architekturę, uczyłam się w Gliwicach rysunku i nagle mam marzenie, żeby pracować w telewizji. Nikt z mojego otoczenia nie brał tego na poważnie, to było zbyt nierealne i mało racjonalne. Poczułam na planie to "coś" i wiedziałam, że to jest mój świat. I tak jest od 15 lat.
Ale zanim spełniłaś to marzenie, zostałaś Miss Śląska, wygrywałaś castingi, doszłaś do finału Miss Polski...
- Konkursy miss to była krótka, ale bardzo intensywna przygoda. Osobą, która sprawiła, że poważniej myślałam o pracy w telewizji i mediach była Bogna Sworowska. To ona była organizatorem konkursu dla mam i córek, bardzo mi kibicowała i nadal kibicuje. Zaprzyjaźniłyśmy wtedy, do tej pory mamy serdeczny kontakt. Bogna śmieje się, że jest moją drugą, warszawską mamą. Przekonywała rodziców, żebym przyjeżdżała na castingi, próbowała. "Ona ma szansę", mówiła. Szczerze mówiąc moi rodzice byli średnio nastawieni do tego pomysłu, zwłaszcza, że musiałam podjąć decyzję odnośnie studiów. Pamiętam dokładnie rozmowę, jaką moi rodzice przeprowadzili z Bogną Sworowską, gdy pojawiła się opcja, żebym wyjechała kręcić program za granicę. Właściwie już wszystko było postanowione, rodzice jeździli na spotkania do Krakowa, zastanawiali się nad umową. Miałam zrobić sobie rok przerwy między liceum a studiami, popracować w telewizji, a dopiero potem pójść na studia. Ale wtedy Bogna powiedziała moim rodzicom coś, co w tym czasie nie było mi na rękę. "Słuchajcie, jak ona ma zrobić karierę, to i tak ją zrobi. A na studia już nigdy nie wróci". I moi rodzice zdecydowali, że to byłoby tyle, jeśli chodzi o moje występy, i chyba najwyższa pora zacząć się uczyć, bo mam za trzy miesiące egzaminy na studia.
Byłaś wściekła?
- Byłam rozczarowana. Nie do końca rozumiałam ich decyzję, a dzisiaj jestem im wszystkim za to bardzo wdzięczna, bo pewnie rzeczywiście bym tych studiów nie skończyła. Bogna miała racje, bo kiedy i tak na pierwszym roku studiów trafiłam do telewizji, ciężko mi było godzić pracę i studia dzienne. Szczęście, że poza Bogną w moim otoczeniu znalazły się osoby, które ściągały mnie na ziemię i mobilizowały do inwestycji w wykształcenie. Gdy trafiłam do Polsatu i moja pani dyrektor Nina Terentiew usłyszała, że chcę się przenieść na studia zaoczne, nie poparła tej decyzji. Zaproponowała, że pomoże mi ułożyć plan zdjęciowy tak, żebym mogła studiować dziennie i podpisze pismo, w którym będę ubiegać się o indywidualny tok nauczania. Dzięki temu skończyłam studia, choć nie było łatwo. Czasami musiałam o siódmej rano jechać na ćwiczenia, a o dziewiątej stawiałam się na planie zdjęciowym.
Miałaś szczęście, bo wspierali Cię rodzice i spotykałaś właściwych ludzi. Ale myślę, że wystartować w konkursie piękności, trzeba podobać się sobie, bardzo w siebie wierzyć.
- Nigdy nie postrzegałam siebie jako osoby atrakcyjnej fizycznie. Wiedziałam, że jestem interesująca jako człowiek, byłam towarzyska, wygadana, zawsze wyróżniałam się na tle innych, byłam przewodniczącą szkoły, ale nie wiązałam tego ze swoją urodą. Tak na poważnie pomyślałam, że jestem atrakcyjna fizycznie już w telewizji, kiedy zaczęto o mnie mówić i pisać, a mężczyźni zaczęli na mnie spoglądać trochę inaczej niż na kumpelę. Wcześniej sądziłam, że jestem zaprzeczeniem dziewczyny, która powinna kandydować na miss. I to nie jest kokieteria. Gdy widzę swoje zdjęcia z tego konkursu, jak wyglądam, jak poruszam się po scenie, to nie wiem, jak to się stało, że się tam znalazłam!
Jesteś bardzo krytyczna wobec siebie.
- Jestem bardzo wymagająca. Do dziś nie lubię oglądać swoich wystąpień z początku kariery. Mój mąż się ze mnie śmieje, bo kiedy mu się czasem coś wyświetli z tego czasu jakiś filmik ze mną czy fragment programu, ja od razu mówię, że ma to wyłączać i przy mnie nie oglądać. Jestem bardzo wymagająca w stosunku do siebie i myślę, że nie jest łatwo ze mną żyć, bo jestem też wymagająca w stosunku do innych.
Ale jednak znalazłaś się w konkursie na najpiękniejszą Polkę.
- Zachęciło mnie do tego najbliższe otoczenie. Koleżanki ze studiów, rodzina. Mówili: "Zgłoś się, wyślij swoje zdjęcie, nadajesz się tam". I wysłałam zdjęcie na casting. Nie biegałam za rodzicami i nie mówiłam "Mamo, ja tak bardzo chcę być miss piękności!". Kiedy weszłam do finału, byłam mocno zaskoczona. Finał odbywał się w Gdyni. Telewizja, program na żywo, prowadzili go Maciek Dowbor i Zygmunt Chajzer - dla mnie to byli "panowie z telewizji", a przy nich ja - dziewczynka ze Śląska. Do głowy mi wtedy nie przyszło, ze za kilka lat z Maćkiem Dowborem będziemy prowadzić przez osiem lat wspólny program "Się Kręci". A z Zygmuntem Chajzerem poprowadziłam duże show "Gwiezdny cyrk". To wszystko brzmi nierealnie, ale tak wygląda moja historia.
O konkursach miss krążą legendy. Powstają sensacyjne filmy o kulisach wyborów. Jak to wyglądało z twojej perspektywy?
- Przed konkursem rodzice mnie przestrzegali, bo dochodziły do nich różne plotki na temat tego, co się tam dzieje. Mnie nigdy nie spotkało nic złego, nic dwuznacznego.
Co ci dało to, że wzięłaś udział w wyborach miss?
- Kolejną lekcję i doświadczenie, jeśli chodzi o występy publiczne. Pamiętam, że to był dla mnie spory stres i spore wyzwanie. To jest coś, co uczy odwagi, zmierzenia się ze słabością, wyjścia ze strefy komfortu. Daje możliwość pokazania swoich atutów, których ja chyba nie znałam i nie wiedziałam, jak je zaprezentować. Taki występ uczy też wydobycia z siebie kobiecości, która była wtedy schowana za pięcioma sukienkami i trzema płaszczami. To lekcja, jak zobaczyć w sobie dziewczynę, która może być atrakcyjna, może się ładnie poruszać.
Czym się różnią konkursy teraz i w czasach, kiedy ty startowałaś?
- Dziś dziewczyny już wiedzą, że ten konkurs może otworzyć wiele drzwi. Kiedyś to była tylko Ewa Wachowicz, która trafiła do polityki, a potem do telewizji. Aneta Kręglicka, która była miss świata. Dwie dziewczyny, którym się udało. Teraz jest inaczej. Kiedy rozmawiam z uczestniczkami widzę, ze konkurs jest dla nich drogą do spełnienia marzenia o pracy w telewizji, w modelingu. O wejściu w ten świat, który znają dzięki Instagramowi, internetowi, gazetom i który jawi im się jako marzenie. Oczywiście jest jeszcze wiele dziewczyn, które traktują wybory jako fajną przygodę, miłą rozrywkę i tyle, ale są takie, które wiążą z tym spore nadzieje. U nas 80 procent uczestniczek wskakiwało do konkursu prosto ze swojego życia. Były studentkami, zwykłymi dziewczynami, przyjeżdżały z biegu, z niepofarbowanymi włosami. Dziś dziewczyny przyjeżdżają na konkurs wyćwiczone, przygotowane, z kreacją na każdy dzień, bo każda codziennie chce wyglądać lepiej niż pozostałe. Jest większa rywalizacja, bo konkurs już na etapie zgrupowania można "podglądać" od kulis. My prawie nic nie wiedziałyśmy. Dostawałyśmy list, że mamy wziąć dwie pary szpilek, kostium kąpielowy, dwa dresy. Teraz to jest show, które trwa nie tylko na scenie przez trzy godziny, to jest proces, w którym one uczestniczą przez dobrych kilka tygodni i w który inwestują pracę i środki.
Co byś poradziła dziewczynom jako starsza koleżanka?
- Przede wszystkim nie można aż tak bardzo przejmować się tym konkursem i finałem, i wiązać z nim nie wiadomo jakich nadziei. Super, jeśli się uda wygrać, ale widzę wielokrotnie głębokie rozczarowanie dziewczyn, kiedy odpadają po 10 czy 15 minutach podczas pierwszej eliminacji finału. Widzę ich rozżalenie i złość, doszukiwanie się niesprawiedliwości tego werdyktu. To też widać na ich twarzach. Myślę, że na finale trzeba sobie powiedzieć: "Show must go on. Będzie, co ma być, wykorzystam tę chwilę, żeby się fajnie bawić, czegoś doświadczyć". Tak jak przed laty powiedziała mi Bogna - jeśli ma się cos wydarzyć, to się wydarzy. Ważne, żeby nie robić z udziału w finale wielkiego przełomowego wydarzenia i nie robić dramy, jeśli nic z tego nie wyjdzie. Ja nie wygrałam konkursu, a i tak czuję się wygrana.
Rozpaczałaś, że nie wygrałaś?
- Szybko mi przeszło, bo nie podchodziłam do tego z nastawieniem: "O Jezus Maria, muszę wygrać". Pojechałam reprezentować Polskę do Chin. To była dla mnie piękna podróż i wspaniała przygoda. Zresztą jest wiele dziewczyn, które nie wygrały, a coś osiągnęły. To jest tak jak z wielkimi show muzycznymi. Mój mąż też nie zajął pierwszego miejsca, a zrobił karierę muzyczną. Czynników, które determinują to, czy ci się potem uda czy nie, jest bardzo wiele. Najważniejsze to mieć w głowie jakiś plan na siebie i swoje zawodowe aktywności i konsekwentnie go realizować.
Jakie atrakcje czekają nas podczas tegorocznego finału?
- Będą muzyczne niespodzianki, będą piękne dziewczyny, to może być fajny sposób na miły niedzielny wieczór. Warto być wirtualnie z nami szczególnie w tym roku, kiedy mamy tak mało okazji, żeby zobaczyć coś pogodnego, żeby się uśmiechnąć.
Masz swoja faworytkę?
- Po tylu latach mam już taką wprawę, ze wystarczy dziesięć minut, jedno przejście po wybiegu i jestem w stanie wskazać dwie czy trzy dziewczyny, które maja największe szanse. Dziś rozmawiałam z reżyserką gali, która powiedziała mi, że ten rok jest wyjątkowy, jest dużo dziewczyn które są naprawdę interesujące, mają pasje, są "jakieś", mają coś do powiedzenia. To bardzo ważne, bo ładna buzia jest super, ale to nie wszystko.
Wybory Miss Polski 2020 już 17 stycznia o godzinie 20.00 w Polsacie!
***