Agnieszka Rylik dostała szokującą wiadomość: „Będziesz pięknie wyglądać w trumnie”
Kiedy Agnieszka Rylik (43 l.) walczyła o mistrzostwo świata w boksie, grożono jej śmiercią. Bywało tak, że dostawała wiadomości o przerażającej treści. Ale się nie ugięła i stanęła na ringu. Za swoje marzenia zapłaciła zdrowiem...
- Miałam świetne wejście. (...) Byłam szesnastolatką. Na sali około trzydziestu facetów, sami mistrzowie świata. Na środku stały manekiny treningowe na kółkach. Podeszłam do jednego z nich i wykonałam boczne kopnięcie, najlepiej jak potrafię. Siła była tak duża, że manekin wylądował na szybie i ją rozbił. Pięknie się zaczęło - wspomina mistrzyni świata w boksie i kick-boxingu Agnieszka Rylik w swojej książce "Nokaut".
Pierwsze uderzenie zaliczyła już w kołobrzeskim szpitalu, gdzie się urodziła. Jej mama czekała na lekarza na sali porodowej, ale Agnieszce tak bardzo śpieszyło się na ten świat, że nie dała mu szansy na odebranie porodu. - Mama urodziła mnie sama i twierdzi, że uderzyłam się o metalową konstrukcję łóżka. Żartuje, że to był mój pierwszy cios w życiu - wspomina po latach Rylik.
Rodzice nieraz o nią drżeli, bo ciągle robiła sobie krzywdę. - Miałam bardzo bogatą kartotekę u lekarza. Cztery razy zszywano mi głowę. Byłam dzieckiem strupem - opowiada.
Odkąd pamięta, chciała być sportowcem albo chirurgiem, z racji szpitalnych doświadczeń. Los jednak sprawił, że w swoje 15. urodziny zrobiła sobie prezent i poszła z kuzynką na trening z samoobrony. Szybko okazało się, że ma do tego dryg oraz talent. A kiedy zaczęła ćwiczyć elementy kick-boxingu, była w siódmym niebie.
Niedługo później pojechała na swoje pierwsze zawody - Koszalińską Olimpiadę Młodzieży. - Rozwaliłam cztery nosy i wygrałam - wylicza.
To, że, jak twierdzili eksperci, miała atomowy cios, nie odbierało jej kobiecości. Rylik już jako nastolatka podobała się mężczyznom. W tym samym czasie, gdy rozpoczęła przygodę z ringiem, bez pamięci zakochał się w niej szkoleniowiec Jacek Szczygieł.
- Relacja trener-zawodniczka to zawsze problemy. Szybko dorosłam, pod dużą presją wywieraną przez trenera. Nie tylko musiałam wygrywać, musiałam wygrywać w doskonałym stylu. W wieku 18 lat marzyłam, żeby być już na emeryturze - wspomina gorzko.
Po pięciu wspólnych latach miłość się skończyła, a ona wyprowadziła się do Poznania, gdzie rozpoczęła studia. Wtedy jednak zaczęły się kłopoty. - Brat trenera nie mógł się z tym pogodzić. Zaczęły się pogróżki. Stworzył stronę "Prawda o Agnieszce Rylik". Zrobiło się jeszcze nieprzyjemniej, kiedy zaczęli pisać do mojej rodziny - mistrzyni nielubi do tego wracać.
Na szczęście sprawa ucichła, ale kilka lat później, gdy wróciła do Kołobrzegu, aby walczyć o mistrzostwo świata jako bokserka, koszmar powrócił ze zdwojoną siłą. - Dostałam wiadomość: "Będziesz pięknie wyglądać w swojej trumnie" - opowiada mistrzyni. Przestraszyła się wtedy nie na żarty, ale się nie ugięła i stanęła w ringu. - Dopiero po walce dowiedziałam się, że non stop chodziła za mną ochrona, a na galę odstawiła mnie policja.
Do stolicy Wielkopolski nie pojechała jednak tylko po to, by studiować politologię, zawiodło ją tam gorące uczucie do Roberta, który jak ona uprawiał sport. Z ukochanym długo było im po drodze. Rysy na ich związku pojawiły się w dniu, gdy Agnieszka odwiedziła w akademiku kolegę swojego wybranka, u którego spodziewała się go zastać.
Wpadła w furię, kiedy zobaczyła ukochanego tańczącego z obcą dziewczyną. - Na powitanie dostał kopa (...). Pech chciał, że miałam na palcu pierścionek zaręczynowy. Dostał sierpowego, usiadł, krew poleciała. Kamień z tego pierścionka odbił mu się na policzku. Poczułam się fatalnie - jak zwierzę. Wstydzę się tego zdarzenia... - wyznała szczerze Agnieszka.
Niedługo po tej awanturze rozstała się z narzeczonym i przeprowadziła do Warszawy. Samotna, pod obcym niebem, szukała bratniej duszy, więc zaprzyjaźniła się z Krzysztofem Zbarskim, z którym podpisała kontrakt bokserski. To miał być luźny związek, a zakończył się ślubem w... Las Vegas.
Trzy dni przed uroczystością bokserka zrobiła test ciążowy. Była najszczęśliwsza na świecie, gdy okazało się, że zostanie mamą. Ale ostatnich tygodni przed rozwiązaniem nie wspomina najlepiej, bo zachorowała na wielopostaciową osutkę ciężarnych.
Trudne chwile przeżyła także podczas porodu, gdy jej dziecko zaplątało się w pępowinę i konieczne było cesarskie cięcie. Drżała wtedy o córkę, ale Marysia szczęśliwie przyszła na świat i od razu zawładnęła sercami rodziców.
Przez 15 lat mistrzyni była żoną Krisa, jak nazywała męża, ale ostatecznie ich drogi się rozeszły. - Wygrywałam w ringu, bo sport rządzi się prostymi zasadami, ale w życiu było dużo trudniej - zdradziła.
Gdy pożegnała się z ojcem Marii, myślała, że nic dobrego już ją nie czeka, ale życie uśmiechnęło się do niej. - Spotkałam Andrzeja. Jesteśmy do siebie podobni, mamy serca na dłoni, kochamy się - mówi szczęśliwa.
W sporcie też udało jej się osiągnąć to, czego pragnęła. - Dziewczynka z małego Kołobrzegu marzyła, że zostanie najlepsza na świecie. I została, bo uwierzyła w siebie. Nie dlatego, że jest twardą babką. Bo to gówno prawda, przepłakałam swoje. Ale zawsze potrafiłam się zebrać i dać z siebie wszystko - mówi.
Za swoje marzenia zapłaciła jednak ogromną cenę. Przeszła sześć operacji ortopedycznych, a gdyby podliczyła wszystkie kontuzje, okazałoby się, że rok chodziła o kulach. - Mój ortopeda mówi, że kręgosłup mam w takim stanie, jakbym harowała 18 lat w kopalni - zdradza Agnieszka.
W 2005 r. w legendarnej Madison Square Garden w Nowym Jorku mistrzyni rozegrała swój ostatni, zwycięski pojedynek. Kontuzja kolana, przez którą przeszła dwie operacje i bardzo cierpiała, zakończyła jej wspaniałą karierę. Ale dla ukochanej Marysi zawsze będzie najlepsza.
Gdy dziewczynka miała sześć lat,ścigały się, która szybciej dobiegnie do domu. Na mecie jej córka powiedziała coś, czego Agnieszka nigdy nie zapomni. Gdy oznajmiła jej: "Maria, jak ty już szybko biegasz", usłyszała: "Mamo, ja szybko nie biegam. Ja po prostu mam duży charakter po tobie".