Agustin Egurrola tego nie ukrywa. Wyjawił fakt, o którym mało kto wie
Do tej pory chyba mało kto o tym wiedział. W rozmowie z "Dobrym Tygodniem" Agustin Egurrola (49 l.) opowiedział m.in. o swojej wierze. Okazuje się, że przez pewien czas był ministrantem u księdza Jerzego Popiełuszki! Do dziś Bóg odgrywa ważną rolę w jego życiu.
Jest pan w połowie Kubańczykiem, w połowie Polakiem. Wspominał pan, że wiele zawdzięcza dziadkom.
- Urodziłem się w Warszawie, ale pierwsze lata spędziłem na Kubie. Gdy miałem 5 lat, mama wróciła ze mną do kraju. Na lotnisku czekali jej rodzice. Wychowywali mnie, uczyli polskiej historii, patriotyzmu. Dziadek był bohaterem, żołnierzem wyklętym. To oni wpoili mi wiarę, pokazali, że bycie katolikiem, Polakiem jest czymś ważnym. Powtarzali, że dobrze mieć zasady, według których się postępuje. Bardzo mi dziś dziadków brakuje.
Wiem, że przez kilka lat był pan ministrantem...
- ... w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu, gdzie msze odprawiał ksiądz Jerzy Popiełuszko. Zawsze w poniedziałki się spotykaliśmy.
Jak pan wspomina księdza Jerzego?
- Zapamiętałem go jako niezwykle skupionego, rozmodlonego. To pomagało mu dźwigać ciężar tamtych czasów i brzemię odpowiedzialności. Był człowiekiem odważnym, pełnym werwy, charyzmatycznym, a jednocześnie bardzo skromnym. Wszystkim wokół dawał mnóstwo wsparcia, nadziei. Ludzie od niego czerpali siłę i odwagę, które w tamtych czasach były bardzo potrzebne. W zakrystii bywało gwarno, jak to między młodymi chłopcami, robiliśmy sobie psikusy. Ksiądz Jerzy też czasem zażartował, ale zwykle gdy się pojawiał, wszyscy się uciszaliśmy, trzymał dyscyplinę. Wiedzieliśmy, że to wyjątkowa osoba. Choć jako kilkunastoletni młodzieńcy nie mieliśmy świadomości powagi sytuacji i zagrożenia, w jakim on żył.
Ponoć dziadek marzył, by i pan został księdzem?
- Byłem rzeczywiście blisko Kościoła, w czasie mszy czytałem Pismo Święte. W liceum i na pierwszym roku Akademii Wychowania Fizycznego chodziłem na pielgrzymki do Częstochowy. Zdarzyło się to cztery czy pięć razy. Poznałem wtedy wielu wspaniałych ludzi, pamiętam tę niesamowitą atmosferę. To bardzo ważne momenty, kiedy kształtował się mój charakter oraz światopogląd. Jednak zafascynował mnie taniec. Zdarzyło się to późno, bo miałem już 19 lat. Postawiłem wszystko na jedną kartę i udało się.
Wiara nadal odgrywa w pana życiu dużą rolę?
- Jest ogromnie ważna. Dzięki niej wielu błędów uniknąłem, choć kilka też popełniłem. Jak pewnie każdy człowiek. Cieszę się, że mam taki wewnętrzny kompas, drogowskaz, który mnie prowadzi i pozwala z godnością iść przez życie.
Często odwiedza pan Kubę, swoją drugą ojczyznę?
- Za rzadko. Wstyd powiedzieć, ale nie byłem tam aż 8 lat. Mam w Polsce tyle obowiązków zawodowych i pasjonujących wyzwań. Nie pozwalały mi wyjechać. Oprócz sieci szkół Egurrola Dance Studio, które prowadzę, to na przykład przygotowanie choreografii do serialu TVP "Bodo", czy uroczystości otwarcia mistrzostw świata w siatkówce, odbywających się w Polsce. Poza tym z Warszawy do Hawany jest prawie 9 tysięcy kilometrów, nie mogę tam sobie wyskoczyć na weekend.
Ale utrzymuje pan bliski kontakt z ojcem?
- Oczywiście, także z dalszą rodziną czyli moimi ciociami, siostrami taty. Przede wszystkim mailowo, ale też rozmawiamy przez telefon. Tata jest już na emeryturze. Był weterynarzem. Przyjechał do Polski robić doktorat i tak poznał moją mamę. Bardzo bym chciał, by Carmen, moja 10-letnia córka, spotkała się z dziadkiem. Planuję zabrać ją na Kubę, a jest już na tyle duża, że sporo zapamięta. To dla obojga byłoby wielkie przeżycie. Myślę, że uda mi się zorganizować taki wyjazd pod koniec roku.
Czy Carmen ma ognisty temperament po kubańskich przodkach?
- To przepiękna dziewczynka, nieskromnie mówiąc. Jestem w niej zakochany. Zachwycam się jej urodą, wdziękiem, mądrością, ma bardzo silną osobowość. Byliśmy niedawno we dwoje na wakacjach w Grecji. Spędziliśmy fantastyczne dni. Mamy świetny kontakt. Dużo pracuję, ale każdą wolną chwilę staram się poświęcać córce. To mój największy skarb.
Ma wiele talentów?
- Mnóstwo. Na przykład doskonale jeździ konno. Wiele czasu spędzamy w stadninie, często też odwiedzamy schroniska dla zwierząt. Carmen ma w domu pieska i kotka. Uwielbia je. Widzę u niej ogromną empatię dla zwierząt. Potrafi z nimi godzinami przebywać i wcale jej się to nie nudzi. Czuję, że to ogromne zainteresowanie zwierzakami odziedziczyła po dziadku.
Kiedyś uczyła się tańca w pana szkole?
- Cały czas chodzi na zajęcia. Przywożę ją co najmniej dwa razy w tygodniu. Z radością przyglądam się, jak się rozwija, jakie robi postępy. W przyszłości sama zdecyduje, czym chce się w życiu zająć.
Pewnie będzie oglądać tatę w 11. edycji show "Mam talent!". Ma już pan dwie Telekamery w kategorii "juror". Nie znudziło się panu?
- Wręcz przeciwnie, stęskniłem się za programem. Czuję radość, że cały czas jest tak popularny. Na castingi zgłosiło się mnóstwo uzdolnionych osób. Będzie dużo wzruszeń i świetnych występów.
Coś pana zaintrygowało?
- Wydaje się, że już wszystko było, a jednak cały czas ktoś nas zaskakuje. Pojawi się np. treser motyli, czy mężczyzna, który potrafi udawać echo. Ten show gwarantuje dobrą zabawę, pozwala oderwać się od codzienności.
Rozmawiała: Ewa Modrzejewska
***
Zobacz więcej materiałów: