Andrzej Grabowski: Marcin Wrona mówił, że jest bardzo szczęśliwym facetem
Andrzej Grabowski pracował z Marcinem Wroną przy filmie "Demon". Aktor twierdzi, że dzień przed samobójstwem reżyser był w świetnym nastroju. Coś w nim pękło, gdy dowiedział się, że na festiwalu w Gdyni nie dostanie żadnej nagrody. Co na ten temat sądzi operator i przyjaciel Wrony Marcin Koszałka?
Reżyser powiesił się dzień przed finałową galą 40. Festiwalu Filmowego w Gdyni. O piątej nad ranem znalazła go w łazience żona - wisiał w brodziku na pasku od spodni.
Zaskakujące jest to, że według osób, które dzień wcześniej z nim rozmawiały, nic nie wskazywało na tragedię. Owszem, był skryty, małomówny, jednak raczej pogodny.
W piątek, kilka godzin przed śmiercią, Wrona bawił na branżowym bankiecie, po powrocie o drugiej w nocy zdążył jeszcze umówić się na wywiad z jedną z dziennikarek (na 10 rano), przejrzał Facebooka.
"Mówił, że jest bardzo szczęśliwym facetem. Umawialiśmy się, że się spotkamy, jak wróci do Warszawy, a ja skończę Teatr Telewizji. Zaprosiłem go do siebie. Powiedział, że przyjedzie" - opowiada Andrzej Grabowski na łamach "Dużego Formatu".
Wspomina także ostatnie chwile spędzone z Marcinem. Pamięta, że reżyser był zmęczony, jednak podekscytowany faktem, iż "Demon" został sprzedany do kilku krajów.
Kilka miesięcy temu kupił nowe mieszkanie, z żoną Olgą planował dziecko. Co skłoniło go więc do odebrania sobie życia?
Jak mówi krytyk Łukasz Maciejewski, w piątek, dzień przed galą zamykającą imprezę, Marcin dowiedział się, że jego film nie dostanie żadnej nagrody.
Do tego mało spał w tym czasie, niedawno zmarła jego mama.
Zdaniem operatora Marcina Koszałki reżyser "zabił się z powodu nadwrażliwości twórczej".
"To był bardzo wrażliwy człowiek w skórze boksera" - uważa.