Andrzej Jonas: Wyrzucili go z TVP, bo nie podobał się „pampersom”. Jak dziś wygląda jego życie?
Jeszcze kilkanaście lat temu bez udziału Andrzeja Jonasa nie mógł się obyć żaden program publicystyczny emitowany na antenach Telewizji Polskiej. Dziennikarz i komentator żartuje, że był elementem stałego wyposażenia studia, z którego nadawano programy "7 dni świat" i "Gorąca linia". Wyleciał z TVP, bo jeden z prezesów uznał, że jest za stary i przestał przyciągać widzów...
Andrzej Jonas był już doświadczonym dziennikarzem, gdy po debacie telewizyjnej z udziałem Lecha Wałęsy i Alfreda Miodowicza (odbyła się 30 listopada 1988 roku w siedzibie TVP na Woronicza i była transmitowana na antenie Programu 1) zwrócono się do niego z prośbą o komentarz.
Szybko okazało się, że Andrzej Jonas jest magnesem przyciągającym telewidzów. Programy, w których występował, miały dużo większą widownię niż te, w których nie było go w gronie zaproszonych gości. Gdy zaproponowano mu dołączenie do grona gospodarzy codziennej "Gorącej linii", zgodził się bez wahania.
Dziennikarstwo wcale nie było dla Andrzeja Jonasa zawodem tzw. pierwszego wyboru. Po maturze - idąc w ślady ojca - został studentem Politechniki Warszawskiej, ale jeszcze w trakcie trwania pierwszego semestru uznał, że kompletnie nie nadaje się na inżyniera. Aby nie tracić roku, postanowił zaocznie studiować prawo. Znajomy dziennikarz, z którym regularnie grywał w brydża, pomógł mu w zdobyciu pracy w redakcji "Sztandaru Młodych".
Doświadczenie zdobyte w "Sztandarze Młodych" przydało się Andrzejowi Jonasowi, gdy po siedmiu latach przyjął propozycję objęcia funkcji sekretarza redakcji bardzo popularnego wtedy magazynu "Kulisy". Praca w gazecie sprzyjającej opozycji sprawiła jednak, że w stanie wojennym trafił na czarną listę.
W 1985 roku Andrzej Jonas wreszcie dostał pracę w Agencji Prasowej Interpress. Miał pomagać w redagowaniu biuletynu informacyjnego, ale razem w kolegami... wykupił go i przekształcił w miesięcznik "Reporter". Cztery lata później wpadł na pomysł, by wydawać pismo dla cudzoziemców i powołał do życia "The Warsaw Voice", którego redaktorem naczelnym jest do dziś.
Dużą satysfakcję Andrzej Jonas czerpał z pracy w radiu. Razem z Andrzejem Turskim prowadził radiowy "Polityczny przegląd tygodnia", co w pewnym momencie zaowocowało zaproszeniem do telewizji.
Kiedy w 1993 roku rządy w Telewizji Polskiej przejęli tzw. pampersi zgrupowani wokół prezesa Wiesława Walendziaka, większość programów publicystycznych spadła z anteny. "7 dni świat" i "Gorącą linię" najpierw przerzucano z kanału na kanał, z godziny na godzinę, aż w końcu w ogóle zlikwidowano.
Na szczęście "nowi" ludzie w redakcji publicystyki TVP nie zapomnieli o "starych", więc Andrzej Jonas ciągle był zapraszany do różnych programów w charakterze komentatora. Trwało to kilkanaście lat. W końcu nagle jego telefon przestał dzwonić. Znajomy z Woronicza powiedział mu, iż "góra" uznała, że nie jest już magnesem przyciągającym widzów.
"Po wygranych przez PiS wyborach to się skończyło. Przestano mnie zapraszać do telewizji. Później było jeszcze trochę radia, a z czasem w ogóle wypadłem z obiegu. Ale cóż, nic w tym zawodzie nie jest wieczne" - poskarżył się Tomaszowi Gawlińskiemu, autorowi prasowego cyklu "Szukamy ciągu dalszego" i książki "Znani i (Nie)Zapomniani".
Po przejściu na emeryturę Andrzej Jonas odkrył, że... ma rodzinę, którą latami zaniedbywał. "Zależało mi na odbudowie więzi rodzinnych. I to mi się udało. Życiowo jest to moja największa satysfakcja" - wyznał "Angorze".
Dziś o polityce Andrzej Jonas rozmawia przede wszystkim z żoną, dziećmi, wnukami i przyjaciółmi, z którymi przynajmniej raz w tygodniu grywa w brydża. Mieszka w podwarszawskich Grotach i wcale nie tęskni za pracą komentatora.