Andrzej Krzywy ma żal do Marka Kościkiewicza: Pilnowałem mu dzieci, a on się ode mnie odwrócił
Andrzej Krzywy (53 l.) ma za sobą ciężkie chwile związane z rozwodem. Przed nim kolejna batalia - tym razem z kolegą z zespołu.
W tym roku De Mono świętuje 30-lecie, a przecież grają dwa zespoły o takiej nazwie.
Andrzej Krzywy: - Zgadza się. Marek Kościkiewicz chciał, byśmy we dwóch stworzyli nowe De Mono, a gdy się nie zgodziłem, zaczął grać pod tą samą nazwą. Nie rozumiem, dlaczego nagle kumpel, brat, ktoś, komu pilnowałem dzieci, odwrócił się. My wydajemy już piątą płytę, a Marek ze swoim zespołem oszukują ludzi, pokazując na plakatach moją podobiznę. Od 2011 r. w sądzie toczy się sprawa o prawo do nazwy grupy. Dlatego nawet z okazji jubileuszu nie jest możliwe, abyśmy zrobili coś jeszcze razem.
Za tobą też sprawa rozwodowa.
- To był jeden z najtrudniejszych momentów w moim życiu, kiedy uświadomiłem sobie, że to, co było między mną a Beatą, już się wypaliło. Ja siedziałem w swojej kanciapie, żona w swojej i czułem, że coś się skończyło. Nasza córka miała wtedy 10 lat.
Kto cię wspierał w karierze i na życiowych zakrętach?
- Mamie zawdzięczam wszystko. Przez całe życie była dla mnie wsparciem, zarówno duchowym jak i moralnym. Dużo mnie nauczyła, chociaż miała wątpliwości, czy obrałem dobry kierunek. Nawet gdy już byłem popularny, słyszałem od niej: "Andrzej, masz wspaniały zawód - jesteś energetykiem. Na całym świecie mógłbyś pracować. Fajnie, że zdobyłeś złotą płytę, ale wciąż nic z tego nie masz".
Kiedy odciąłeś pępowinę?
- Wyprowadziłem się z rodzinnego domu, kiedy poznałem Beatę. Zamieszkaliśmy w jej kawalerce na Saskiej Kępie, chociaż ślub wzięliśmy dopiero po narodzinach Oli. Nie chcieliśmy, by kiedyś córka miała nieprzyjemności w szkole.
Po rozwodzie straciłeś z nią na co dzień kontakt?
- Była żona wyjechała na studia do Kanady i zabrała ze sobą Olę. Tęskniłem, ale jednocześnie cieszyłem się, że dobrze pozna język. Po trzech latach córka przyjechała na Wielkanoc do Polski i już została. Oczywiście jeździ do mamy, spędza tam wakacje. Zresztą druga córka także lubi odwiedzać Kanadę.
Masz na myśli Sarę - córkę swojej obecnej żony?
- Tak, to córka Ani. Sara i Ola przepadają za sobą i razem odwiedzają moją byłą żonę. Uczą się projektowania ubrań i obie świetnie śpiewają. Są coraz bardziej samodzielne, uczą się doceniać pracę i wartość pieniądza.
Jak poznałeś Anię?
- Po koncercie zobaczyłem nieprzeciętnej urody dziewczynę i przegadaliśmy pół nocy. Pół roku później spotkaliśmy się w osiedlowym sklepie, bo okazało się, że jesteśmy sąsiadami. Jednak mój dom stoi tuż przy lesie, jest więcej miejsca dla zwierząt, więc zamieszkaliśmy u mnie. Oboje jednak marzymy, żeby pół roku spędzać w Polsce, a drugie pół w Australii. Tam ludzie nie wiedzą, co to pośpiech, potrafią cieszyć się chwilą i życiem.
Jesteście jak dwie połówki jabłka?
- Ania jest raczej "mekintoszem", a ja "lobo". Twarda sztuka, dziewczyna z Pragi. Włoska rodzina to idealne określenie dla nas. Jest krzyk, łzy, miłość i przytulanie.
Rozmawiała: Renata Buczek