Andrzej Nejman: Za co podziwia żonę?
Przed laty miał groźny wypadek, jego ukochana walczyła o życie. Dziś tworzą szczęśliwą rodzinę. Będą świętować 20. rocznicę ślubu.
Mówi o sobie, że jest w gorącej wodzie kąpany. Wybuchowy temperament Andrzeja Nejmana (43 l.) dobrze zna rodzina i koledzy z pracy. - Ale po burzy zawsze przychodzi słońce - śmieje się aktor.
Jak się pracuje razem z żoną, Małgorzatą?
Trochę się tego obawiałem, nie chciałem być posądzany o nepotyzm. W przypadku mojej żony wszystko wyszło na szczęście naturalnie. Z Małgosią niedługo będziemy mieć dwudziestą rocznicę ślubu. Była przy mnie w Teatrze Kwadrat od samego początku, zawsze obecna na wszystkich próbach, premierach, imprezach. Znała cały zespół. Kiedy zostałem dyrektorem, nastał trudny czas, bo straciliśmy siedzibę, nie mieliśmy gdzie grać. Musieliśmy wszystko na nowo organizować, Małgosia spontanicznie zaczęła pomagać. Teraz kieruje marketingiem, zresztą zgodnie ze swoim wykształceniem. Studiowała ten kierunek w Szkole Głównej Handlowej, kiedy się poznaliśmy.
Różnicie się charakterami?
Oboje jesteśmy wybuchowi, często między nami iskrzy. To jest problem, bo pewne niesnaski związane z pracą przenosimy niestety do domu, z kolei nasze życie rodzinne rzutuje na obowiązki zawodowe, a aktorzy muszą na to patrzeć. Ale umiemy się dogadać. Jeżeli miałbym mówić o negatywnych aspektach, to nie mamy kiedy od siebie odpocząć.
Za co pan ceni żonę?
Przede wszystkim za cierpliwość, bo ja jestem w gorącej wodzie kąpany. Bardzo pilnuję, by w pracy Małgosia nie miała taryfy ulgowej. Wręcz przeciwnie, ona ma poprzeczkę dużo wyżej postawioną niż wszyscy inni pracownicy. Ze mną jako przełożonym ma naprawdę ciężko, jestem bardzo wymagający. Dzielnie to wytrzymuje. Podziwiam ją za to. Przyznam szczerze, że ja takiego siebie bym chyba nie zniósł.
Jak dzielicie się obowiązkami w domu?
Tworzymy związek partnerski. Nie mamy ustalonego podziału ról. Kiedy któreś z nas ma chwilę wolnego, robi to, co potrzeba. Uzupełniamy się w pracy i tak samo musimy uzupełniać się w domu. Uważam, że to wspólne doświadczenia budują tę prawdziwą, długotrwałą miłość, a nie rozpalone, pierwsze doznania i emocje.
Jak sobie radzicie z opieką nad dziećmi, kiedy tak intensywnie oboje pracujecie?
Dajemy radę. Kuba skończył już 11 lat, Marta 8. Są blisko dziadkowie, którzy nam pomagają. Dzieci mają rozmaite zajęcia dodatkowe w szkole, nie nudzą się. Zresztą sporo czasu spędzają z nami w teatrze. Wychowujemy je nie przez nakazy i zakazy, raczej przez rozmowę, wzajemne poznanie racji. Są utalentowane, ale w tak wielu kierunkach, że absolutnie nie będę ich namawiał na związanie się ze sceną. Same zdecydują, co chcą w życiu robić.
Synek jest mamusi, a córeczka to księżniczka tatusia?
Młoda jest z jednej strony dziewczęca, ale chętnie gra w piłkę i w pysk na pewno będzie umiała dać. Kuba bynajmniej nie jest maminsynkiem - uprawia ze mną rozmaite sporty, jeździ na nartach, nurkuje. Chociaż myślę, że w ogólnym rozrachunku jest raczej typem intelektualisty niż sportowca.
Przed laty mieliście państwo wypadek samochodowy, Małgosia walczyła o życie. To było ostrzeżenie od losu?
Nie traktuję tego w takich kategoriach. Kiedy zdarzyła się nam taka sytuacja, trzeba było sobie z nią po prostu poradzić. Jestem zadaniowcem, nie rozpamiętuję. Jesteśmy kim jesteśmy dzięki różnym doświadczeniom, i tym dobrym, i tym złym. Wierzę, że te najgorsze chwile mamy już za sobą.
Ma pan chyba optymistyczne podejście do życia?
Optymistyczny realizm to jest moja postawa. Wiąże się z tym zadaniowym podejściem do życia. Jeśli sobie coś zaplanuję, konsekwentnie dążę, by to zrealizować. Zwykle stawiam sobie realne cele, ale jeśli się coś nie udaje, trudno. Niełatwo mnie zdołować, złamać, z życiem biorę się za bary. Czuję się w dużej mierze spełniony. Zawodowo i prywatnie. Zawsze chciałem mieć rodzinę, dom za miastem, zwierzęta.
A tęskni pan za Waldkiem z serialu "Złotopolscy"?
Nie tęsknię, natomiast wspominam tę postać z sentymentem. Waldek przyniósł mi dużo dobrego, ale i przysporzył trochę kłopotów. Grałem prostego chłopaka z sąsiedztwa, więc w wielkomiejskich dyskotekach Warszawy czy Wrocławia nie był on tak dobrze odbierany, a przecież dla wielu ja i moja postać to to samo. A co dobrego przyniósł oprócz popularności? Na planie poznałem Pawła Wawrzeckiego i śp. Jerzego Turka. To dzięki ich namowom ówczesny dyrektor Teatru Kwadrat zaprosił mnie do współpracy. Do dzisiaj Jerzy Turek jest moim zawodowym guru. Zastanawiam się, jak by ocenił moje decyzje.
W tym roku obchodzi pan jubileusz, 20 lat pracy w Kwadracie. Gratulacje!
Trafiłem tu praktycznie od razu po Akademii Teatralnej. Ale nie liczę lat, dobrze mi tu. Bardzo mi zależy na przyjacielskiej, rodzinnej atmosferze. Tak było, kiedy zacząłem pracę. Kontynuuję fantastyczną tradycję. Pojawiają się też oczywiście konflikty, ale radzimy sobie z nimi jak w rodzinie.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: