Andrzej Stockinger całe życie był... połamany psychicznie. Tomasz Stockinger wyjawił, dlaczego
Andrzej Stockinger należał pół wieku temu do grona najpopularniejszych polskich aktorów. Przeszedł do historii rodzimego kina i telewizji jako wybitny mistrz drugiego planu, a „nieśmiertelność” zapewnił mu epizod w kultowym „Misiu” Stanisława Barei. Wygłoszone przez jego bohatera – palacza w kotłowni – zdanie, że „jak jest zima, to musi być zimno”, weszło do języka potocznego. Niewielu fanów zmarłego 30 lat temu artysty wie, że całe życie próbował zapomnieć o tym, co spotkało go, gdy był nastolatkiem..
Andrzej Stockinger miał 12 lat, gdy na początku okupacji hitlerowskiej pijany Niemiec śmiertelnie potrącił samochodem jego matkę. Widział, jak umiera...
Niedługo potem on i jego ojciec zostali zatrzymani przez gestapowców i trafili do nazistowskiego obozu koncentracyjnego Stutthof, z którego udało im się po pewnym czasie uciec.
"Mieli szczęście, że to był naprawdę sam koniec wojny, kiedy nieco spanikowani Niemcy słabiej niż wcześniej pilnowali więźniów" - opowiadał Tomasz Stockinger, wspominając ojca i dziadka w rozmowie z autorem książki "Jak u Barei czyli kto to powiedział".
Po ucieczce z Konzentrationslager Stutthof 16-letni wówczas Andrzej Stockinger przez wiele dni, głodny i przemarznięty, szedł ze Sztutowa do Warszawy, by na miejscu zobaczyć, że z jego domu nie został nawet ślad!
"Pobyt w obozie oraz ucieczka, przedzieranie się przez Kaszuby, pozostały na zawsze w jego psychice. Pamiętam niejeden moment, gdy z ojca to wychodziło, gdy się roztkliwiał. Ojciec był człowiekiem nieco psychicznie połamanym..." - twierdzi Tomasz Stockinger.
Andrzej Stockinger marzył w młodości, by zostać lekarzem. Był na drugim roku medycyny na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, gdy - aby zarobić parę złotych - zatrudnił się w operetce.
"Śpiewałem wcześniej w zespole w Klubie Medyków, ale nie traktowałem tego na serio. Jeden z kolegów, którego ojciec był koryfeuszem w lubelskiej operetce, nazywała się ona Teatr Muzyczny, powiedział mi, że potrzebny jest bas do chóru. No i tak się zaczęło" - wspominał kilka lat przed śmiercią w wywiadzie dla magazynu "Kobieta i życie".
Andrzejowi nie w smak było śpiewanie po całym dniu spędzonym na zajęciach w prosektorium, więc zrezygnował ze studiów. Żartował, że uznał po prostu, iż mniej krzywdy wyrządzi ludziom, stojąc przed mikrofonem niż ze skalpelem w dłoni.
Jeden z działaczy SPATiF-u (późniejszy ZASP), który przypadkiem zobaczył Stockingera na scenie w roli Literata w "Romansie z wodewilu", namówił aktora-amatora na przystąpienie do egzaminu eksternistycznego. Andrzej Stockinger miał 32 lata, gdy zdał egzamin i został zawodowcem.
Granie ról dramatycznych nie zaspokajało ambicji Andrzeja, który znakomicie czuł się nie tylko na scenie w teatrze, ale też na estradzie.
"W teatrze jestem "ustawiany", a w piosence mogę pokazać swój własny stosunek do świata, miłości, ludzi. W teatrze gram same czarne charaktery. Śpiewanie to moja odtrutka na role teatralne" - powiedział w rozmowie z "Panoramą".
Estradzie aktor zawdzięczał popularność i... żonę. Barbara Barska była na początku lat 50. członkinią żeńskiej grupy wokalnej Siostry Triola (śpiewała w tercecie z dwiema starszymi siostrami, Adrianną i Zofią), Andrzej Stockinger należał do założonego jeszcze podczas powstania warszawskiego zespołu muzycznego Czwórka Szacha.
"Pewnego dnia, gdzieś na trasie koncertowej w środku Polski, jedna z Sióstr Triola spotkała się przypadkiem z jednym z Czwórki Szacha, a potem żyli długo i szczęśliwie" - żartował syn Barbary i Andrzeja Stockingerów w wywiadzie dla "Tele-Tygodnia".
Basia od razu wpadła Andrzejowi w oko, zaprosił ją więc na randkę, na którą przyniósł... bryndzę własnej roboty.
"Jak wiadomo, na trasie trzeba było sobie samemu radzić i nieraz nawet coś ugotować. Od tej bryndzy wszystko się zaczęło" - mówił Tomasz Stockinger, opowiadając o okolicznościach, w jakich poznali się jego rodzice.
Andrzej Stockinger nie krył, że jest szczęśliwym mężczyzną i spełnionym aktorem. W wywiadach chwalił się wspaniałymi dziećmi - Tomaszem i Katarzyną, mówił o cudownej kobiecie, z którą szedł przez życie, chętnie opowiadał o rolach, które grał, i piosenkach, które śpiewał. Tylko do wspomnień z lat okupacji nie chciał wracać... Do końca życia nie umiał poradzić sobie z demonami z przeszłości.
Andrzej Stockinger zmarł 30 lat temu, 13 sierpnia 1993 roku.