Anna Dymna i Jerzy Zelnik byli o krok od romansu!
Byli o krok od nawiązania gorącego romansu i porzucenia swoich rodzin. Ale nagle wydarzyło się coś, co powstrzymało ich przed tym krokiem.
"Człowiek obdarzony jest wolnością wyboru. Bywa, niestety, że na własną i innych zgubę. Ale też bardzo często wtrąca się w jego życie Wielki Reżyser. Jedni odczytują to jako fatum lub szczęśliwy albo nieszczęśliwy przypadek. Inni widzą w tym wyższy Sens" - wyznał ostatnio Jerzy Zelnik (70 l.).
Już rok temu aktor opowiedział w rozmowie z "Dobrym Tygodniem", że z partnerką z planu filmu "Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny", Anną Dymną (65 l.), połączyła go niezwykła fascynacja. Teraz w swojej książce "Szczerze nie tylko o sobie" zdradził dramatyczne szczegóły tej historii.
Aktor nie ukrywa, że od razu poczuli do siebie miętę. - Podobaliśmy się po prostu sobie wzajemnie, mocno między nami iskrzyło. Ale oboje nie byliśmy już wolni, więc uważaliśmy, aby nie posunąć się za daleko i nie narobić sobie kłopotów - wspomina Jerzy Zelnik.
Był wówczas w związku małżeńskim z Urszulą, mamą ich syna Mateusza. Dymna w tym czasie była świeżo poślubioną żoną Zbigniewa Szota. To dzięki niemu aktorka podniosła się po śmierci pierwszego męża, Wiesława Dymnego.
Choć Zelnik od 13 lat był w związku małżeńskim, a jego żona pojawiała się na planie, nie mógł powstrzymać swoich żądz. Ukradkowe spojrzenia, muśnięcia dłoni, pocałunki filmowe, w które oboje wkładali dużo serca, pchały jego i Annę ku gorącemu romansowi. Sceny miłosne odgrywane na oczach ekipy wzmagały ten ogień. - Stan zachwycenia sobą, upajania się swoją bliskością nie mógł trwać długo. Musieliśmy podjąć jakieś decyzje - wyznaje aktor.
Kiedy wszystko wskazywało na to, że będą trwać w ukradkowym związku, przyszło opamiętanie. Aktorzy mieli groźny wypadek. Zraniony koń poniósł sanie, na których siedzieli. Utknęli wtedy w ciężkich strojach historycznych w rozpędzonym pojeździe. Sanie się roztrzaskały, a oni, ranni, trafili do szpitala. Ten wypadek potraktowali bardzo poważnie, jako ostrzeżenie płynące z samej góry. - Powiedzieliśmy sobie, że nie przekroczymy granicy, która dzieli romans filmowy od życia. Popłynęło trochę łez - wspomina dziś tamte chwile Jerzy Zelnik.
Odczytuje to wydarzenie jako przestrogę, która powstrzymała ich przed podążaniem niebezpieczną ścieżką. W porę z niej zawrócili i do dziś łączy ich tylko piękna przyjaźń.