Anna Dymna: Jestem wierna naszej tradycji
Aktorka uwielbia Wielkanoc, bo daje nadzieję. W jej domu zbiera się cała rodzina.
Trzyma się zasady, że nigdy nie wyjeżdża na święta. Nie goni za nowinkami. - Ma być tak, jak było, jak żyła babcia i mama. Tak samo. Dbam o to - mówi z przekonaniem Anna Dymna (67 l.).
Tylko raz dała się namówić mężowi Krzysztofowi Orzechowskiemu i synowi Michałowi na spędzenie Wielkanocy na Słowacji. Nie wspomina tego dobrze. Tęskniła za polskimi zwyczajami, atmosferą. W tym roku przygotowania zaczęła już w marcu. Nastawiła zakwas na żur, wraz z przyjaciółmi z masy solnej robiła baranki do koszyczków. To u niej tradycja.
Lubi te momenty, kiedy dom wypełnia się gwarem, każdy przynosi coś pysznego, siedzą, rozmawiają i lepią zwierzątka. - Śniadanie wielkanocne zawsze jest u mnie. Przychodzi cała rodzina, z roku na rok coraz więcej maluchów rozrabia pod stołem. Odwiedza nas zajączek z małymi prezentami - opowiada w wywiadzie dla "Kobiety i życia".
Uwielbia patrzeć, jak dzieci szukają w ogrodzie ukrytych drobiazgów i żałuje, że sama już z tego wyrosła. - W drugi dzień świąt zwykle wybieramy się na wycieczkę do jakiejś podkrakowskiej dolinki. Jest trochę niebezpiecznie, bo to przecież śmigus-dyngus, a na wsiach często stoją z wiadrami - śmieje się Dymna.
W święta obowiązkowo idzie też na cmentarz z pisankami. - Zbieram wydmuszki. Nadziewam je na patyk, na górze robię znak krzyża i te malowane jaja niosę na groby bliskich, żeby też się cieszyli - zdradza.
Dla aktorki ważna jest duchowa strona Wielkanocy. Po chwilach pełnych bólu i smutku nadchodzi Zmartwychwstanie. - Co roku przeżywam to od nowa. I wiem, że nigdy nie wolno tracić nadziei, nawet w najtragiczniejszych momentach. Właśnie w te święta czuję, że życie jest największą wartością, że trzeba szanować każdy oddech - tłumaczy Anna Dymna.