Reklama
Reklama

Anna Dymna nadal kocha pierwszego męża

Choć Wiesław Dymny nie żyje od prawie 40 lat, aktorka stale czuje jego obecność. – On wciąż mi pomaga – wyznaje.

Kiedy wychodząc z domu wybiera torebkę, zawsze przekłada do niej dziesiątki mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy. Ale jedno się nie zmienia. Zawsze musi mieć przy sobie niepozorny kamień, pamiątkę gorącego uczucia, które łączyło ją z niezwykłym człowiekiem. Pozostało jej po nim nie tylko nazwisko, ale także pustka w sercu, której nie udało się wypełnić.

Co roku, już od 30 lat, 1 listopada Anna Dymna kwestuje na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Ale zaraz potem jedzie na na Salwator, odwiedzić grób pierwszego męża. Sprząta opadłe liście, ustawia znicze. I wspomina. Niezwykłą miłość, która połączyła ich wbrew wszystkiemu, szczęśliwe chwile w skromnym mieszkanku na poddaszu krakowskiej kamienicy, wreszcie ten straszny 12 lutego 1978 roku, kiedy znalazła na podłodze w kuchni zmarłego nagle męża. - Kiedy odszedł, poczułam, że świat się skończył. Wciąż nie mogę w to uwierzyć - wyznaje Anna Dymna (64 l.).

Reklama

Byli kompletnymi przeciwieństwami. Ona, z dobrego domu, młoda, śliczna studentka szkoły aktorskiej. On, starszy o 15 lat, nie stroniący od bitki i wypitki, artysta "Piwnicy pod Baranami". Zostali parą, choć ich związek w Krakowie był sensacją. - Nie musieliśmy tego nazywać. Po prostu byliśmy dla siebie stworzeni - mówi dziś aktorka. Niechętnie zgadza się wspominać męża, tłumaczy dziennikarzom, że kiedy mówi o nim, zawsze płacze.

Jednak w ostatnim wywiadzie zdecydowała się wrócić do przeszłości. - W 1972 roku kręciłam film, którego scenarzystą był Wiesiu Dymny. Film nie wszedł na ekrany, ale wtedy zakochaliśmy się w sobie. Była zima, straszny mróz, a my chodziliśmy całe kilometry nad Wisłą. Wiesiu znalazł w śniegu kamień. Kiedy było mi zimno rozgrzewał ten kamień i dawał mi do rąk. To był nasz pierwszy dotyk. Minęły dziesiątki lat, Wiesio już tyle lat nie żyje, a ja z tym kamieniem się nie rozstaję - wyznała aktorka. I dodała, że do dziś jest głęboko związana ze zmarłym mężem.

- On pomaga mi całe życie. Zawsze zadaję sobie pytanie: Co by Wiesiek powiedział? Czy byłby ze mnie dumny? - mówi. Wciąż przechowuje jego listy, rysunki, wierszyki, w których zapewniał, że nigdy jej nie opuści. I nazywał tak, jak lubiła najbardziej: "Moje Aniątko". - I tylko jednego nie mogę mu wybaczyć. Że odszedł i mnie zostawił - mówi ze smutkiem.

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Anna Dymna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy