Anna Dymna: Rady od serca dla ukochanej chrześniaczki
Sama nie ma córki, tylko dorosłego już syna, dlatego Anna Dymna (66 l.) dla swojej chrześnicy Helenki Englert jest jak druga mama. I teraz, w momencie kiedy nastolatka wchodzi w dorosłość i decyduje o swojej przyszłości, Anna wspiera ją, dopinguje, ostrzega i radzi.
Przede wszystkim zaleca Helenie, aby słuchała starszych i nie bała się podejmować różnych wyzwań. Wie, że Helena właśnie teraz, na kilka tygodni przed międzynarodową maturą i decyzjami dotyczącymi swojej przyszłości, potrzebuje takich rad.
- Gdyby nie Jan Niwiński, sąsiad mieszkający w tej samej kamienicy co ja, który prowadził zajęcia teatralne, podpowiadał mi co robić i uczył mnie aktorstwa, nie byłabym aktorką. Potrzebowałam rady kogoś doświadczonego, mądrzejszego i mającego wizję. Młodzi ludzie muszą mieć wokół siebie kogoś, kto im podpowie, ukierunkuje i pomoże w wyborze życiowej drogi. Przyszli aktorzy nie mogą się bać, muszą być odważni, ale też ostrożni i dokonywać mądrych wyborów, aby nie brać wszystkiego - opowiada aktorka.
Dlatego kiedy Helena zaczęła dorastać, opowiadać o swoich zainteresowaniach, matka chrzestna z uwagą słuchała jej i obserwowała. Oglądała ją też w "Barwach szczęścia", cieszyła się, że Hela próbuje aktorstwa i przekonuje się na czym to wszystko polega.
- Ania bardzo się wzruszyła, kiedy Helena zadzwoniła i powiedziała jej o swoich aktorskich planach - usłyszeli dziennikarze "Życia na gorąco", zbierając ten materiał.
Anna Dymna jest dumna z córki chrzestnej również z innego powodu. Helena bowiem udziela się także społecznie. Jakiś czas temu zaczęła pracować jako wolontariusz. - Przez kilka miesięcy w soboty córka jeździła do warszawskiego więzienia przy ulicy Rakowieckiej i zajmowała się małymi dziećmi, które czekały na widzenie z rodzicami - mówiła mama Heleny, Beata Ścibakówna.
Kiedy Anna Dymna dowiedziała się o tym, była bardzo wzruszona. Zrozumiała, że wszystkie rozmowy jakie prowadzi z Helenką, zostawiły swój ślad i dzisiaj sama chętnie pomaga. Aktorka dobrze zna Helenkę i nie ma wątpliwości, że ze swoim uporem, konsekwencją, perfekcją i ciekawością świata daleko zajdzie.
- Kocham młodych ludzi i m.in. właśnie dlatego od kilkunastu lat uczę w PWST. Chcę być blisko młodych, chcę czuć ich energię. Serce mi się raduje. Teraz w nich widzę moją młodość - wyznaje.
Swoją młodość widzi też w Helence, która jest bardzo bliska jej sercu. I nie ma żadnych wątpliwości, że jej przyszywana córka wybrała tę właściwą drogę.
Aktorce wdzięczni za zaangażowanie są rodzice dziewczyny. Jan Englert i Beata Ścibakówna zawsze wiedzieli, że mogą liczyć na wsparcie Anny i to w każdej sytuacji. A przekonali się o tym, kiedy między nimi rodziła się miłość.
Beata była studentką, Jan profesorem. Zaproponował jej udział w spektaklu "Pan Tadeusz". Ona zagrała Zosię, a Telimenę - Dymna. - Z tym spektaklem objechaliśmy pół świata. Podczas takich podróży ludzie poznają się i zbliżają do siebie - wspomina Beata Ścibakówna.
Anna Dymna od razu zorientowała się, że coś jest na rzeczy. Zauważyła ich ukradkowe spoglądanie na siebie. Wiedziała, że to miłość, ale Ścibakówna wahała się, miała mnóstwo obaw i wątpliwości. Bała się tego uczucia i wtedy do akcji wkroczyła Dymna.
Zaprosiła Beatę do siebie do Krakowa i tam opowiadała jej o swojej miłości do Wiesława Dymnego, który także był od niej starszy. Tym samym dała jej do zrozumienia, że trzeba iść za głosem serca.
- Janek nie musiał nic mówić. Wiedział, że Anka jak tylko będzie mogła pomoże mu, bo jest mądrą kobietą - wspomina ich dobry przyjaciel. Dzisiaj aktor też nic nie musi mówić, bo wie, że przyjaciółka domu chce jak najlepiej dla jego ukochanej córki i zawsze dobrze jej doradzi.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: